W czwartek byliśmy w trójkę na kontroli u ginekologa. Wizyty wypadają mniej więcej co miesiąc i na początku bardzo mnie to stresowało, że tak rzadko, że znowu coś się nie uda, że mnie przecież trzeba monitorować góra co drugi dzień. Ale jakoś wszystko szło bez komplikacji, więc się w miarę uspokoiłam, zwłaszcza po USG genetycznym. Od niedawna mój czas nie płynie od wizyty do wizyty, tylko od czwartku do czwartku, kiedy to odbijają mi się kolejne tygodnie.
Dlatego ostatnia wizyta nie wykańczała mnie tak emocjonalnie jak poprzednie. Na spokojnie. Będzie USG, to będzie. Nie będzie, to też dobrze — nie będziemy dzieciaka męczyć. Choć oczywiście, kiedy lekarz kazał się położyć przy aparacie, byłam szczęśliwa, że znowu je zobaczymy. Wiele się nie zmieniło: serce bije, mózg jest. Tylko wszystko o 3 tygodnie większe. Pomachało do nas nóżką i perfidnie odwróciło się główką do przodu, skutecznie zakrywając to, co ma między nogami.
Ponadto doktor zrobił przegląd podwozia i pobrał próbkę do cytologii. Nic nie wskazuje żadnych komplikacji, choć uprzedził, że może zaistnieć konieczność założenia pessara, ale jeszcze za wcześnie, żeby się tym martwić. Musiał trochę improwizować, bo razem z żoną zapodziali gdzieś moją kartę, a może jej nie założyli po poprzedniej wizycie, choć klęli na wszystkie świętości, że gdzieś na pewno była. Trochę pamiętał, resztę doczytał z moich badań i listów wzajemnych innych lekarzy. W ramach hiperostrożności dostałam spis zakazów, przykazów i ograniczeń:
- Zakaz kąpieli w wannie, co mnie bardzo złości, bo nie lubię brać prysznica w kucki, a póki nie zainstalujemy jakiejś osłonki na wannę, innej możliwości nie widzę. Postanawiam jednak raz w tygodniu łamać zakaz na krótką, nie za ciepłą minikąpiel. Ot, żeby się rozłożyć, przeczytać jeden rozdział książki i już.
- Zakaz latania samolotem, co mnie nie dziwi, bo to jeden z głównych czynników ryzyka przy problemach zakrzepowych, których oficjalnie nie mam, ale potencjalnie mieć mogę. Czyli sylwester w Londynie poszedł się paść.
- Ograniczenie przytulania, czego nie skomentuję.
- Nakaz przerw w podróży trwającej dłużej niż 2 godziny: na spacer, na rozprostowanie, na poprawę krążenia. Pies się ucieszy.
- Podobny nakaz przerw w pracy przed komputerem. Ale chyba chodzi o coś innego niż zmiana pozycji z siedzącej na krześle na uwalenie się plackiem na łóżku na kilka minut?
Na wszelki wypadek zapytał, czy potrzebuję zwolnienie z pracy, ale gdzież tam. Takim świstkiem mogę iść pod ZUS pomachać i zrobić samolocik. Zresztą wiele by to nie dało: przestałabym pracować w domu, żeby siedzieć bezczynnie w domu. Nie moja kuweta.
Na szczęście nie wspomniał nic o tym, że czegoś nie powinnam jeść. Na przykład majonezu (aaa! już chcę!). Podobno są jakieś zakazane rzeczy dla ciężarnych, zajmę się tym wkrótce, ale póki się nie zajęłam, błoga nieświadomość pozwala mi na wiele, zwłaszcza w obliczu czekających mnie-karmiącą restrykcji.
Hm..a czemu nie możesz brać kąpieli w wannie jeśli mogę zapytać ? ?
http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/
Mniej więcej chodzi o wpływ temperatury na macicę, a konkretnie możliwość wywołania jej skurczów. Gorącego się wystrzegamy! Dlatego raz w tygodniu nie za ciepła kąpiel myślę, że będzie OK. Niektórzy uważają, że nie powinno się także moczyć stóp w gorącej wodzie (np. przy przeziębieniu), co mnie osobiście wydaje się już hipersupermegaostrożnością, bo jednak od stóp do macicy kawałek jest.
Dziękuję ja wyjaśnienie 😉 No tak stopy a macica to troszkę odległa część ciała..
Ja nie miałam zakazu przytulania. Maiłam, wręcz przeciwnie, taki nakaz.:)
Wow! A jakie warunki i kryteria trzeba spełnić, żeby przytulanie stało się nakazem?
"Zresztą wiele by to nie dało: przestałabym pracować w domu, żeby siedzieć bezczynnie w domu."
Skąd ja to znam 😉 Taka redaktorska dola 😉
Ha! No wiedziałam, że nie tylko wielkość brzucha nas łączy. Nie tak znowu często się widzi "PS" pisany bez kropek 😀
😉 to racja, że całkiem łatwo wywęszyć innego redaktora, patrząc po prostu na to, kto ile robi błędów 😉
My też czekamy od wizyty do wizyty i za każdym razem nie możemy się doczekać żeby poobserwować naszą Dzidzię:) Jeśli chodzi o jedzenie to jest kilka rzeczy których nie powinno się jeść w ciąży…
Tylko kto to weryfikuje. Ostatnio przeczytałam, że pasztetu nie wolno. I jakimś dziwnym trafem akurat naszła mnie na niego ochota. I wcale a wcale się nie powstrzymałam. 😉
A ja zaglądam tu codziennie i nie mogę doczekać się nowych wiadomości, bardzo polubiłam tę lub tą stronę. mamuśka
Staram się bronić przed paranojami, niektóre informacje w sieci zjeżyły mi włosy na rękach, więc przestałam w ogóle szperać i szukać. Czekam, co lekarz zaordynuje.
Zdrowy rozsądek przede wszystkim, w ciąży tym bardziej, by nie potrzebnie się nie denerwować. Ja ubolewam nad serami pleśniowymi – baardzo mi ich teraz brakuje. Poza tym jadłam/jem chyba wszystko. Na początku nawet grzeszyłam jedząc fastfoodowe jedzenie – teraz zachcianek takich nie miewam. Ale i colę popijałam, na co zgodę wyraziła moja doktorka, by złagodzić nudności w I trymestrze. Ojj, jak ja się źle czułam, ale było minęło. Teraz już 33 tc 😀 I kiedy? Też myślałam, że 1 raz w miesiącu to mało. A teraz czeka mnie przedostatnia prawdopodobnie wizyta. Za niedługo kopniaczki będą tylko słodkim wspomnieniem… Pozdrawiam
Tak, za serami pleśniowymi też tęsknię. 🙁 Nie mam pojęcia, czemu są zakazane, muszę to prześledzić wnikliwie.
Ja przy pierwszej ciąży miałam zachcianki na niezdrowe jedzenie, typu hamburger, frytki, zupka chińska i czasami sobie na to pozwalałam… Oboje dzieci urodziłam po terminie dość sporo i gorące kompiele nie pomogły aby przyszły na świat o czasie, trzeba było podawać oksytocynę…