Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałam o rodzicielstwie bliskości, ale na kilka miesięcy przed pojawieniem się dwóch kresek na Natalkowym teście ciążowym wiedziałam już, że to jest moja bajka. Wiedziałam, że będą chusty i dużo przytulania. Chyba tak sobie to wtedy wyobrażałam, bo wiele więcej na temat niemowląt nie wiedziałam.
W niewidocznej jeszcze ciąży trafiłam na spotkanie autorskie państwa Searsów, to jest rodziców rodzicielstwa bliskości. I rodziców ośmiorga dzieci. Pan Sears pediatra, Pani Sears pielęgniarka, doradczyni laktacyjna (z 18-letnim doświadczeniem w karmieniu piersią, huh!). Mam dwie książki (z autografami, a co!). Cieszę się, że jakimiś pokrętnymi drogami wpadłam od razu w tę rzekę, a nie porady w duchu „ma być tak, a nie inaczej, a jak jest inaczej, to trzeba to zmienić”.
Historie oddychających z ulgą mam, które po dłuższym czasie stosowania rad w stylu zaklinaczy dzieci (jak to brzmi?!) odkryły, że można po prostu robić tak, jak serce podpowiada i nikomu nic do tego — utwierdzały mnie w poczuciu, że warto założyć filtr na złote porady i posłuchać siebie. Nie tylko dla siebie.
Jeszcze kwestia nazwy. Bardziej od bliskości przemawia do mnie określenie, które wyczytałam w książce o chustach Magdy Sendor: rodzicielstwo towarzyszące. Coś w tym tkwi. Nie buduje negatywnych opozycji rodzice bliscy vs. niebliscy; przywiązani vs. nieprzywiązani. Towarzyszący. O. To by się u nas zgadzało, bo towarzyszymy Natalce non stop. Z kilkoma dniami przerwy, gdy Tomka nie było, a Natkę podczas moich rozlicznych studiów i kursów przejmowała moja mama — ale i wtedy byłam ja, na wyciągnięcie ręki (piersi), na pół wibracji w telefonie, tuż za drzwiami.
Czym się różni stosowanie porad rodzicielstwa bliskości od stosowania porad zaklinaczy? Moje odczucie jest takie, że to są nie stricte porady, a podpowiedzi. Masz taki problem? Hmmm… a myślałaś, żeby spróbować w ten sposób? Twoje dziecko ciągle chce być na rękach, ale nie masz już siły? Rozumiem… A wiesz co? A są chusty do noszenia dzieci. Uwolnią twoje ręce, odciążą kręgosłup, a maluszek będzie ukołysany tak jak lubi. To tak w moim terapeutycznym duchu. Pomóc rozwiązać problem, nie burząc poczucia kompetencji i możliwości wyboru rodziców.
Ja też lubię mieć wybór. Jest siedem filarów (narzędzi, podpowiedzi) rodzicielstwa bliskości. Oto w nich ja.
1. Bliskość od narodzin
Cóż, nie było idealnie, nie było po mojemu. To filar, na który czasami nie ma się wpływu. Po pierwszej godzinie razem nie widziałam Natalki przez następne pół doby. Nie odrobiłam lekcji, następnym razem, choćby miało się powtórzyć cięcie, zrobię wszystko, żeby mieć maleństwo ciągle obok. Bo tak się da, nawet w polskim zacofanym szpitalu, tylko ktoś musi ruszyć tyłek.
Żałuję, że nie kangurowałam. To był jeszcze ten amok.
2. Karmienie piersią
Gdy się Natalia rodziła, wiedziałam, że będę karmić piersią i basta. Gdyby działo się to 5 lat wcześniej, pewnie podeszłabym do tematu cokolwiek bezrefleksyjnie i na pytanie o plany odpowiadała jak większość, że „zobaczymy, co będzie, ale na nic się nie nastawiam”.
Potem świadomość stopniowo rosła i rośnie wciąż. Najpierw że to logopedycznie lepsze od butelek, bo zgryz, bo seplenienie. Potem (po wsłuchaniu się w opowieści o mleku modyfikowanym), że fajnie, bo tanio, bez latania z butelkami i termosami. Potem, że neurologopedycznie rewelacyjne, bo odruchy noworodkowe. Później, że miło i przyjemnie, bo blisko dziecka, bo więź. Potem dopiero, że świetnie, bo zdrowo, naturalnie, bez cukrów i olejów palmowych (wciąż mnie przytyka na tę myśl). Teraz wszystko naraz. Teraz właśnie wiem, sumując te wszystkie aspekty dołączające do mnie przez 5 lat, że daję Natalce wszystko, co najlepsze.
3. Noszenie dziecka przy sobie
To już banał, ale powtórzę. Dzieci od noszenia nie rozpuszczą się jak dziadowski bicz. Nie przyzwyczają. Za późno. Dzieci rodzą się przyzwyczajone do noszenia i kołysania w rytmie ciała rodziców.
Po urodzeniu się Natalki nareszcie mógł wykazać się Tomek. Tomek uwielbia nosić Natalkę. Czasem muszę mu przypomnieć, że mamy też podłogę, na której dziecko nasze rozwijać się motorycznie winno.
Natalka więc jest wynoszona na całego. Na rękach i w chuście. Przez nas oboje. A ci, którzy wspominali o dziadowskim biczu, dziś wyjść z podziwu nie mogą, że ona taka pogodna. Nie twierdzę, że chusta ujarzmi każde płaczliwe dziecko ani że tu jakaś oczywista zależność się kreuje. Ale wierzę, że dzieci noszone i chustowane płaczą mniej (niż by mogły).
A dziś chusta to także moje narzędzie pracy.
4. Spanie przy dziecku
Kolejny punkt, który się sprawdza u nas. Pisałam szerzej tutaj: Współspanie.
Nie walczymy o odkładanie do łóżeczka. Mamy wspólne gniazdo, wysypiamy się. Pobudki są coraz ciekawsze, a budzenie Tomka przez Natalkę ogromnie mnie rozczula.
5. Płacz dziecka jest sygnałem
Zawsze. Zawsze jest sygnałem. Nigdy nie jest po prostu widzimisię dziecka. Wyobraź sobie, że odebrano ci ważne narzędzie. Mowę. Werbalną i niewerbalną (gesty, mimika, język ciała — odpadają). Łaskawie pozostawiono możliwość płaczu, ewentualnie wydarcia się. Przy okazji nie ogarniasz ani rzeczywistości, ani swojego ciała. Swędzi cię nos. Boli cię noga. Ścierpła ci ręka. Boli gardło. Zimno ci. Gorąco ci. Posikałeś się. Zjadłbyś coś. Napiłbyś się. Chcesz się przytulić. Rosną ci jakieś ostre dziwne rzeczy w paszczy.
Co robisz?
Płaczesz.
Och, chyba manipulujesz. Złośliwiec mały.
Tak, wiem, przyjdzie czas, kiedy potrzeby będą mogły zostać zwerbalizowane. Wypowiedziane. Ale to nie będzie moment, w którym płacz przestanie być sygnałem. Będzie nim dalej, a ja będę musiała dalej drążyć, co może być przyczyną.
Płacz Natalii się zmienił. Gdy jedziemy samochodem, a nie jest to jej ulubiona aktywność, często płacze. Płacze inaczej niż w niesamochodzie. Gdyby ktoś na nią popatrzył, powiedziałby, że manipuluje, że płacze sztucznie. Że płacze z przyzwyczajenia. Przyznam, że to takie dziwne płakanie, że naprawdę tak to wygląda i brzmi. Ale wiem, że to sygnał: mamo, błagam, zaklinam, weź mnie stąd… przytul… maaaammmmoooo!
Płacz jest płaczem. To, czy uznasz go za sygnał czy za manipulację — jest Twoją interpretacją.
6. Równowaga i wyznaczanie granic
W okresie niemowlęcym nie jest to główny filar, bo jednak potrzeby nowego człowieka zbierają dość wysokie priorytety. Ale nie można zapominać o sobie. Co ja robię? Wyskoczę na basen. Pójdę na studia. Oddam Natalkę Tomkowi i zanurzę w gorącej wannie. To drobiazgi.
Na razie wyznaczyłam pierwszą asertywną granicę. Nie karmię podczas jazdy samochodem (patrz wyżej, co się dzieje). Opracowałam sposób karmienia Natalki w foteliku, ale po kilku tygodniach odrzuciłam praktykę, bo ani to wygodne, ani bezpieczne, ani przyjemne (zwłaszcza z mrozem przenikającym do środka). Tańczę, śpiewam, recytuję. Albo głaszczę. Bzyczę. Miziam pomponem. Zagaduję. Czasem się poddaję.
Im bardziej Natalka będzie samodzielna, dialogowa, tym granic tych wyznaczać będziemy więcej. Moja zasada jest prosta: czy to jest to, czego i ja chcę/potrzebuję? Jak tak, to zostawiam. Jak nie (karmienie w samochodzie), to zmieniam.
7. Strzeż się trenerów dzieci
Nie chcę mieć dziecka pod linijkę. Nie chcę patrzeć na zegarek, żeby wiedzieć, czy jest głodne. Nie chcę Natalki klasyfikować, szufladkować ani otagowywać. Sama taka nie jestem, więc nie ma opcji, że cokolwiek podobnego by u nas przeszło.
Za złote rady dziękuję. Wszystkie, z którymi się spotkałam (na szczęście dużo ich nie było), podkopywały na chwilę moje poczucie rodzicielskiej kompetencji. Wolę doczytać, przeanalizować i samodzielnie wyciągnąć wnioski. A potem stosować lub nie.
I tym sposobem się okazało, że wszystkie filary (za wyjątkiem jednorazowo pierwszego) są w moim zasięgu i zgodne z moim i Tomka rodzicielskim flow. Że nie robimy nic wbrew sobie i czujemy się z tym szczęśliwi.
Czego życzę wszystkim rodzicom, w każdym rodzicielskim stylu lub niestylu.
A o bliskości też miałam pisać 😉
Zgadzam się z Toba i to bardzo. chociaż u mnie było inaczej – jak byłam w ciąży to nigdy bym nie uwierzyła, że będę tak nastawiona na bliskość z moim dzieckiem. Wspólne spanie, noszenie, karmienie piersią i inne to dla mnie norma i nie mogę sobie wyobrazić, że zrobiłabym inaczej. U nast to od 2 tygodni Młody się kąpie w wannie ze mną. I mimo że wcześniej był grzeczny przy kąpieli w wannence, to jednak chwytał się tymi małymi rączkami o moją dłoń. Nie dziwię się jemu – dwie baby nachylone nad nim i patrzące na niego. A tak jest cały w wodzie i ma poczucie bliskości. I śmieje się bo jak moja mama go bierze na przewijak to zaczyna się krzyk. Ale odkąd spróbowałam każdej z tych powyższych rzeczy to stało się dla mnie oczywiste że tak powinno być.
Co do porodu – też miałam cesarkę i była ona nieplanowana. Kamila pokazali mi na sali i przyłożyli do policzka ale od razu po operacji – trafiłam na salę gdzie on był. I byłam bardzo zaskoczona – bo kończyn jeszcze nie czułam i głowy podnieść nie mogłam — na prośbę aby mi go dali – położna położyła go przy mnie na moim łóżku. I nawet w pozycji kłody było pierwsze karmienie. Dlatego później bardzo się cieszyłam że rodziłam w tamtym szpitalu – był to dla mnie tak duży komfort że mam go przy sobie ile chcę. Następnym razem nie wyobrażam sobie inaczej!
O tak, wspólne kąpiele też były! Teraz Natka woli z zabawkami – zawsze jedną zabiera sobie na przewijak do ręcznika.
Właśnie najfajniejsze jest to, że wiele z tych rzeczy wychodzi samo z siebie – gdy nie pozwolimy zagłuszyć intuicji i podążymy za potrzebami.
No i ten. Chusta Ci została do ogarnięcia. Przebieram nóżkami, żeby przyjechać do Was na nauki 😀
Hahahha, Mill też talk robi z zabawkami po kąpieli – jedna zawsze musi być do wycierania 🙂
Mogę jakiś mail do Ciebie? :)))
magda@logociocia.pl 🙂
Bardzo fajny post. U nas jest dokłądnie tak samo (minus chusta plus Tula). Ja do karmienia piersią podeszłam na luzie, chciałąm karmić bardzo, ale nie zakłądałam że się uda, zwłaszcza że historia karmienia piersią wmojej rodzinie do najbardziej udanych nie należy. Wiedziałam że może być różnie (w przeciwieństwie do porodu, gdzie niby wiedziałąm że może się nie udać, ale raczej nie dopuszczałąm my,śli o porodzie innym niż w wodzie… a tu d…) i chyba dlatego tak się cudownie z karmieniem piersią udało. Nie czytałam Searsów, ale to, o czym piszesz, to dla mniej najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Tracy Hogg przeczytałam…. i zdecydowanie nie zastosowałam.
A jeśli chodzi o płacz – na tym etapie to zdecydowanie sygnał, zgadzam się. Ale starsze dzieci owszem manipulują i płaczą żeby coś wymusić (takie gadające już, to jest, które zobaczyły jak działa mechanizm), z tym że od razu wiadomo że to krokodyle łzy. Póki co – zdecydowanie sygnał, podpisuję się wszytkimi kończynami.
Współspanie z Mill uskuteczniłam już pierwszej nocy w szpitalu pod czujnym okiem i negatywnymi komentarzami moich koleżanek-współspaczek z sali. Potem, miałyśmy przerwę bo Towarzysz Mąż się bał że ja zmiażdży a spać musiał, a i Mill nie wydawałą się odczuwać różnicy. Od czasu pierwszych zębów śpi z nami i oboje to lubimy. A nawet obytroje. Bardzo.
Świetny post!
Gratuluję i dalszej bliskości życzę!
Nie wypowiadam się na temat krokodylich łez, bo wszystko wyjdzie w praniu (moje przemyślenia i przygody). Ale podobało mi się, gdy Agnieszka Stein pisała, że nawet wtedy to jest sygnał. Wołanie o pomoc. Szukanie wsparcia, potrzeba poczucia zaufania do rodziców (może gdzieś wcześniej zagubiona). I w takim rozumieniu: to nadal jest sygnał, a reszta to interpretacja dorosłego.
Ja do tego tematu mam podejście dość obojętne. Tzn. ani nie jestem strasznie za, ani nie jestem przeciw. Po prostu: co kto lubi 🙂 Dwugodzinnego kangurowania po porodzie nie było, bo ani nikt nie zapytał, ani szczególnie nie chciałam. Z karmieniem piersią wiadomo, jak u mnie było. Współspanie praktykujemy w razie potrzeby, tzn. jak Lenka ma gorszy okres (a teraz ma, od mniej więcej miesiąca, gdy pojawił się lęk separacyjny i ząbkowanie). Chusta fajna sprawa, ale też nie wyszło, choć tu akurat za bardzo nie zabiegałam, aby wyszło. Poddałam się po 2-3 próbach. Ale z drugiej strony nie jestem też zwolenniczką tresowania dziecka i dostosowywania do schematów. Jestem gdzieś pośrodku i takie rodzicielstwo nam odpowiada 🙂
Ja z kolei zachodzę w głowie, skąd u mnie ta potrzeba nieobojętności na to, co się dzieje ze mną i – teraz – z moim dzieckiem, z naszą relacją. Po prostu mam potrzebę, żeby to nie było *jakieś tam*, a takie jak chcę, świadomie i konsekwentnie.
Chyba wiem! Bo gdy przyjdzie czas rozliczania się z błędów, będę wiedziała, czyja to (ewentualnie) wina. Nie znoszę zrzucać winy na kogokolwiek ani na cokolwiek. Zawsze biorę odpowiedzialność za moje życie na siebie i szukam na przyszłość lepszych dróg. Ale to osobny temat.
Oj nie, broń Boże ja nie chcę, żeby moje rodzicielstwo było jakieś tam. Ja mam kilka zasad, których chcę się trzymać i które są dla mnie ważne. Nie zdaję się na los i przypadek, ale nie mam też potrzeby określania i nazywania mojego stylu rodzicielstwa. Moje rodzicielstwo jest po prostu moje. Obojętnie podchodzę do tematu rodzicielstwa bliskości, a nie ogólnie rodzicielstwa 🙂
Wybacz, wcale nie posądzam Cię o brak refleksji, źle to ujęłam. Ja mam tę manię teoretyzowania, a tam wszystko ponazywane. Często mnie to irytuje. 😉
Najważniejsze to nie iść pod prąd siebie – i wtedy nieważne jak co się nazywa.
Zdecydowanie się zgadzam 🙂 U zaczęło się bardzo naturalnie. Najpierw była chusta, rodzinne spanie, a dopiero potem dowiedziałam się że jest na to nazwa: rodzicielstwo bliskości. A szczerze mówiąc znalazłam to szukając informacji na temat wspólnego spania, chciałam się utwierdzić że robię dobrze, bo głosy z zewnątrz nie dawały mi spokoju: rozpieszczasz, będzie trudno odzwyczaić i mój ulubiony: przygnieciecie ją. No Alicja ma się dobrze i wszyscy są zachwyceni jej radością i tym jaka jest grzeczna, spokojna i uśmiechnięta od rana 🙂
Lubię takie historie: "u mnie zaczęło się naturalnie" 🙂 gratuluję intuicji!
Jak wiesz – kompletnie nie moja bajka, choć jednocześnie nie uważam, by moje dzieci były pozbawione bliskości czy mojego towarzystwa 😉
Zawsze powtarzam to samo – najważniejsze, by pasowało wszystkim i nie było na siłę. Znam historie absolutnie we "wszystkie strony": takich rodziców, którzy od początku w RB i jest ima fajnie, takich co nie w RB też im fajnie (dzieciom też! 🙂 ), ale też takich którzy przeszli od RB do "zaklinania". I na odwrót. Bo mieli dość. Jedni i drudzy. Życie – niestety.
I już nie wnikając w szczegóły, bo u siebie kiedyś pisałam – niech się wszystkim dobrze wiedzie 🙂
A teraz najlepsze – patrzę na te filary i jakimś cudem dwa są moje 5 i 6 :))) Mimo mojego "zaklinania" choć zaklinaczką się bynajmniej nie czuję 😉 Czyli że co? 🙂 Trochę jestem RB? 😉
Hehe no właśnie mnie denerwuje stawianie rb w opozycji do "rś" (reszty świata ;)).
A czy jesteś rb – ja Ci na to nie odpowiem. Ale odnoszę wrażenie, że nie masz potrzeby jakoś się klasyfikować 😉
No nie mam zdecydowanie 🙂
A opozycja też mnie denerwuje.
My z rodzicielstwa bliskości wzięliśmy chustę i wspòłspanie. Filar I odpadł z powodu CC. Karmienie piersią nie wyszło. Cierpię bardzo z tego powodu. Cierpię że nie dałam tego Juniorowi ale i cierpię że sama tego nie doświadczyłam. Może następnym razem się uda… Jeśli chodzi o reagowanie na płacz to hmm.. trudny temat. Bo Junior przepłakał pierwsze 3 miesiące swojego życia w zasadzie w całości i tylko metoda Karpa działała.. a więc zaklinanie. I nie. Nie wydaje mi się aby miał konkretne znaczenie. Żeby był sygnałem czegoś konkretnego. Raczej to był taki jego Weltschmerz: życie jest wredne, wszyscy mnie wkur#%!&$@, chce z powrotem do brzucha. Teraz jest inaczej już. Teraz płacz ma znaczenie. Widzę to, czuję i (Alleluja) w końcu rozumiem praktycznie bezbłędnie co jest powodem.
Filar pierwszy u mnie też odpadł. Ale nie do końca, bo odnoszę wrażenie, że jest to porada dla mam, które po porodzie są oddzielone od dziecka ze względu na specyfikę opieki szpitalnej. Tzn. – ja tak wnioskuję – że w Stanach (a stamtąd są autorzy) standardem jest to, że noworodki są na salach dla noworodków, a mamy w swoich i dostają dzieci na karmienie. A chodzi o zachętę do zabierania dzieci najwcześniej jak się da.
A co do płaczu i sygnału. Wiesz, moje zdanie jest takie, że "Weltschmerz" jest nadal interpretacją dorosłego… i tak nie ma się pewności, co jest, a co nie jest przyczyną. Polecam w tym temacie książkę "Mądrzy rodzice" 🙂
Nikt nie ma drogi pod linijkę, u mnie mimo książkowego porodu naturalnego (a raczej "siłami natury", bo ciężko mój poród nazwać naturalnym przy tej ilości oxy i zzo) i tego, że dziecko było przy mnie cały czas z karmieniem piersią miałam ogromne problemy. Wasze rodzicielstwo wydaje mi się być idealne, bo jesteście w nie równie zaangażowani oboje, bardzo Wam tego zazdroszczę, tej jednomyślności, świadomości, celowości bo obu stronach.
Nie ma rodzicielstwa idealnego, każde ma skutki uboczne 😀
Spokojnie, mamy całą serię WAD 😛
Moja Zosia niebawem skończy rok i jak na razie czuję się bardzo szczęśliwa i spełniona w swoim macierzyństwie – dzięki rodzicielstwie bliskości 🙂 Na dzień dzisiejszy nie mam nawet pojęcia jak inaczej miałabym z nią postępować, niż wg. filarów RB. Trochę dlatego, że dużo o tym czytałam i czytam, trochę intuicyjnie, bo tak jest nam po prostu dobrze i wygodnie.Czasem w trudniejszych chwilach myślę sobie, że bez kp, wspólnego spania, chusty, BLW byłabym strasznie umęczona i chyba bym zwariowała 😛
O ja też mam takie wrażenie. Że byłoby mi trudniej. Szczerze podziwiam mamy niekarmiące piersią, które potrafią znaleźć inne sposoby na uspokojenie! Mnie brakuje narzędzi 😉