A co ja się będę tłumaczyć. Przekazuję dalej.
Nigdy nie jadłam prawdziwego masła orzechowego. Raz jakąś tam niedoróbkę w stylu snickers w słoiczku. 100 lat temu. Tymczasem okazało się, że
masło orzechowe, stuprocentowe, bez dodatków, bez cukru, soli i konserwantów można zrobić samodzielnie.
Za łatwo. Za szybko. Ech.
Należy mieć:
1. Orzeszki ziemne.
Tadam. Koniec składników. W biedrze bywają niesolone w paczkach po 400 g. Jak nie ma dostawy (u nas od dawna nie ma), kupujemy solone z lidla (500 g) i kilka razy wypłukujemy.
Potem wkładamy do piekarnika. 170 stopni, 25 minut. Lepiej kontrolować. Niektórym orzeszkom wystarczy krócej.
Wyjmujemy z piekarnika. Orzeszki stygną. Bierzemy blender, najlepiej ten z ostrzem umieszczonym w pojemniku. Wsypujemy orzeszki, blendujemy, podziwiając powstającą masę. Warto przerywać, żeby nie przegrzać blendera.
Włala. Gotowe. Pyszne, sycące.
No a Tomek musiał po swojemu coś zmodyfikować.
I wziął, posmarował jedną kromkę chleba razowego masłem orzechowym. A drugą kromkę miodem posmarował. I złączył Tomek obie kromki, a ich połączenie daje smak snickersa.
I nie było to dobre, albowiem człowiek wmawia sobie, że przecież to zdrowe. Że mógł być baton, a nie jest.
Ja za masłem orzechowym nie przepadam, bo kiedyś obżarłam się tak, że wszystko zwróciłam 😛
O, fajne i proste.
Ja co prawa ani za masłem orzechowym, ani za snikersami nie przepadam (w ogóle słodyczy nie lubię za bardzo, nie ma to jak konkrecik 😉 ), ale mam w rodzinie amatorów, to może zrobię w ramach prezentów świątecznych 🙂