Kobieta podeszła do laptopa i włączyła film. Wyświetlił się przez rzutnik na ścianę.
Zobaczyłam pomieszczenie. W nim dużo dzieci. Żadnego dorosłego w zasięgu wzroku (rzecz jasna dorosły trzymał kamerę). Zobaczyłam, usłyszałam i poczułam: ciszę. Każde z osiemnaściorga dzieci było pochłonięte pracą, której nie rozumiałam. Nawlekanie. Przelewanie. Zamykanie, otwieranie. Na podłodze, na stoliku, przy szafce.
No nieźle ich poustawiali! — przemknęło mi przez myśl, ale w zasadzie wiedziałam, że to nie o to chodzi. Potem kobieta powiedziała, że to normalna atmosfera pracy. A przecież ja pamiętam, byłam, widziałam. Przedszkole prywatne, państwowe, normalne takie. Gdy nauczycielki zajmowały się papierkologią i był czas wolny, następował chaos. Gdy był czas wycinania, wyklejania, rysowania — chaos panował przy stolikach. Normalne u dzieci, prawda? Jest zabawa, jest głośno, nie wiadomo o co chodzi.
A na tym filmie taki kontrast. Skupienie, koncentracja, praca własna.
Uwielbiam uczucie, kiedy z impetem otwierają mi się w głowie kolejne szuflady. Kiedy czuję, że jestem tu i teraz nieprzypadkowo, że to się zgrywa z tym, czego potrzebuję. Kiedy moja życiowa ścieżka nagle skręca i coś okazuje się jeszcze bardziej pociągające i fantastyczne. Moja ścieżka znowu zakręca.
Samodzielność. Wychowanie bez kar i nagród. Granice. Kompetencje dziecka. Brak ocen. Edukacja domowa. Obserwacja, zamiast ingerencji. To wszystko we mnie siedzi. Wiruje mi w głowie, nie mogę się doczekać, aż tego wszystkiego się dowiem. Aż nie przekażę swoim dzieciom. Naprawdę teraz był właśnie czas na to.
Zaczęłam studia z zakresu edukacji Montessori.
Poznałam nową jakość nauczyciela przedszkolnego. Osoba z pasją. Z miłością i szacunkiem do dzieci i otoczenia. Osoba, która nie zwróci uwagi dziecku, że ma odwrotnie założone buty. Pozwoli mu samo skontrolować swój błąd. Dziś, jutro, za miesiąc. Pozwoli, pomoże mu to zrobić samodzielnie.
Poznałam nową jakość przedszkola. Miejsce sprzyjające. Odpowiedni ludzie. Błoto do zabawy na podwórku.
Do tej pory uważałam, że nie oddam dzieci do przedszkola. Że tak poukładamy wszystkie sprawy, żeby nie musieć. Teraz chciałabym, żeby poszli tam, do Montessori, po samodzielność, a nie na przechowanie.
//na marginesie// Leon antysmoczkowy, antybutelkowy, antykubeczkowy, antyłyżeczkowy. Lekko nie jest. Tulimy się na żądanie, znowu wybiegam z zajęć. //
To jest jakaś forma uzależnienia, co? 😛 Jednego dnia – jestem zmęczona, mam dość, chcę odpocząć, poświęcić się tylko dzieciom, wyciszyć i tak dalej, i tak dalej. A później znowu potrzeba, żeby wiedzieć więcej, rozwijać się, poszerzyć swoje horyzonty, intelektualnie iść do przodu, rozpocząć coś nowego. Znam to 🙂 Teraz odpoczywam, odłożyłam pisanie pracy mgr, poświęcam czas Zosi, dużo tworzę i czekam na Kajtka. Ale za rok, jeśli tylko finanse pozwolą i jeśli w sesji letniej się obronię, to od października muszę rozpocząć jakieś studia podyplomowe. Muszę, po prostu muszę, dlatego doskonale Cię rozumiem 🙂
Cieszę się, że ktoś mnie rozumie! To prawda, jak się wsiąknie w coś, to ciągle się chce więcej i więcej. I końca nie widać. I to jest najlepsze 😉
O jakiej podyplomówce myślisz?
Trzymam mocno kciuki za wszystkie Twoje sprawy, żeby się udało 🙂
<3 <3 <3 Cudownie!!!! NIech to idzie w świat – będzie lepszy 🙂
Na pewno mój świat nie będzie taki sam!
Jesteś niesamowita 🙂
To trochę szaleństwo, wiem. Ale pokusa & okazja wygrały. Jedni nie przejdą obok promocji na buty, a ja na studia 😀
Mam pierwszą i ostatnią pozycję (Stein przeczytana) 😉
A dla Ciebie specjalnie Czym jest odruch moro?
Dziękuję :*
A ja mam może trochę głupie pytanie:) Czy nie masz poczucia, że przez tą ciągłą gonitwę i studia tracisz coś cennego, spokojny czas z dziećmi,chwile, w których Ciebie potrzebują, bycie dla nich w każdym momencie? Pytam, bo ja poszłam zupełnie inną drogą, na czas macierzyństwa przerwałam studia i chcę być dla nich, a dokończę, kiedy będę widzieć, że są już gotowe na takie wyzwanie. Dzieci szybko dorastają, nadchodzi czas kiedy same garną się do innych, i zostawanie z dziadkiem czy w przedszkolu to dla nich radość.Ty również planowałaś tym razem urlop macierzyński i spokojne cieszenie się dziećmi:))) jestem ciekawa, jak na to patrzysz:)
Masz rację, planowałam macierzyński rok na 100%. Zrezygnowałam z pracy w wydawnictwie i mimo że nie miałam jej dużo, to miałam duży nawis psychiczny, że muszę jednak być dyspozycyjna. A teraz potrafię nie martwić się, że 3 tygodnie laptopa nie widzę na oczy. Mimo wszystko jestem *bardziej* z dziećmi niż rok temu. A studia? To tylko 6,5 godziny dziennie w co 2-3 weekend. O studiach dziennych oczywiście nie myślę (cóż, to już nawet nie te lata ;)). Poza tym temat. Temat jest taki, że gdybym zaczekała kilka lat, żeby się tego dowiedzieć, to nie byłoby mi to już potrzebne dla moich dzieci. 🙂
No tak:) Ale to wiedza czysto teoretyczna, a czas… nie wróci:) (żeby nie było że Cie oceniam że nie spędzasz czasu z dziećmi czy coś, to tylko moje rozkminy, a ponoć też wracam na studia od przyszłego roku? 8) )
🙂 Mimo wszystko mam poczucie, że to bardzo mało czasu, który kradnę dzieciom. A ostatnio cały zjazd Leon był ze mną w chuście 🙂 W każdym razie nie mam wyrzutów sumienia, za to jestem przeszczęśliwa, bo już odkryłam wiele fascynujących rzeczy, mam wiele przemyśleń, które za rok byłyby w stosunku do Natalki nieaktualne. A wiedza jest właśnie czysto praktyczna. Zajęcia są w przedszkolu, na żywym materiale Montessori.
Mam wrazenie ze czasem piszesz o skrajnosciach. Pogubilam sie. Raz piszesz ze dziecko w przedszkolu uczy sie bawic z innymi dziecmi i rozwija swoje umiejetnosci socjalne (co jest mga wazne) a za drugim ze przedszkole to przechowalnia i wszystkie Panie robiace prace plastyczne , zajecia muzyczne i zabawy grupowe to wymyslalaja. Klamczuchy. No bo to 'przechowalnia' i jest BE. Domowe 'kiszonki' sa lepsze?
Pogubilam sie 🙂 A moze Ty sie pogubilas?
Co matka to opinia 🙂
Po pierwsze, zdaje się, że czytasz moje posty w kolejności odwrotnie chronologicznej. Najpierw to o rozwijaniu socjal-zdolności, a potem to powyżej, o przechowalniach. Stąd mogłaś się pogubić. Ja się nie pogubiłam (jeszcze). Ja sobie wszystko dopiero krystalizuję. I tak, uważam, że tradycyjne przedszkola to przechowalnie i nie oddam tam dzieci. No i te przechowalnie stoją w opozycji do przedszkoli nietradycyjnych, np. opisanych wyżej montessoriańskich. I właściwie jestem pewna jednego: albo domowe kiszonki, albo Montessori (ew. jeszcze jedna, nieco bardziej odległa opcja).