Okropnie nie cierpię tego zdania. Jak dbasz, tak masz. Usłyszałam je kilka lat temu (w nie pamiętam już jakim kontekście) i się zezłościłam. Że co ty sobie myślisz. Co ty sobie wyobrażasz. Przecież to nie moja wina. To oni.
A to prawda jest. Zawsze. To, co się ze mną dzieje, zależy ode mnie. Jasne, zależy od wielu czynników, na większość z nich jednak mam bezpośredni lub pośredni wpływ. Chodzi o dotarcie do tego wpływu pośredniego. O zadbanie.
Rodziłam dwa razy. W dwóch szpitalach. Na dwa sposoby. Za pierwszym razem naiwnie myślałam, że wszechświat mi sprzyja, bo oto przychodzi moja córka. Za drugim razem między oczami miałam wyryte „asertywność”. Czegoś się już dowiedziałam.
Poniższe sytuacje dotyczą tego, co spotkało mnie. W dwóch szpitalach w Polsce. To nie jest generalizacja na cały kraj i wszystkie placówki zdrowia. To jest studium przypadku i analiza porównawcza.
Poród
Za pierwszym razem poszłam na żywioł, poszłam za radą położnej ze szkoły rodzenia. Poszłam uśmiechnięta i pełna wiary w to, że przecież zaraz wszyscy mi pomogą. Dostałam pompę ze sztuczną oksytocyną, co zapoczątkowało kaskadę interwencji medycznych, zakończoną ostateczną z nich — cięciem. Nie jestem w stanie dyskutować, czy cięcie było w danej chwili konieczne, czy można było jeszcze sobie porodzić. Głęboko wierzę, że niepotrzebna była już sama pompa z pitocyną. Potrzebny był mi czas. Ale skąd mogłam wiedzieć, że tam rodzi się na wyścigi? Że lekarka lubuje się w cięciach? Gdybym miała tę wiedzę, co mam teraz, nie stchórzyłabym, gdy położna sprzedała mi radę, gdy nieśmiało odmówiłam przyjęcia wlewu z oksytocyną: „Może pani o tym podyskutować z panią doktor. Ale NIE RADZĘ”. A poszłabym dziś, a nagadała, a nie zgodziła się.
Za drugim razem była walka. Trwała ona od dnia, w którym zobaczyłam dwie kreski na teście. Gdy wyszukałam moją panią doktor, przychylną, wspierającą, przytulającą. Gdy wybierałam szpital (w innym mieście). Gdy zdecydowałam się opłacić położną, która będzie po mojej stronie i która kilka tygodni wcześniej poznała mnie i moje oczekiwania. Walkę, jak wiecie (z tego postu) wygrałam, VBAC się udał. Każda moja decyzja zbliżyła mnie do tego happy endu. Zadbałam.
Oddział położniczo-noworodkowy
Po porodzie dzieją się różne rzeczy. Mamą wstrząsają ogromne ilości hormonów. Nie myśli jasno. Jest w szoku, amoku, na autopilocie. Takiej mamie można wmówić wszystko. Że dziecko za spokojne. Że za dużo płacze. Że za długo je. Że za krótko je. Że nie ma pokarmu. Że głodzi dziecko. Że z takimi cyckami nie będzie karmić nigdy. Że dlaczego nie umie.
Za pierwszym razem było źle. Ja po cięciu dostałam na noc morfinkę, mniam mniam, słodkich snów. Natalia dostała zapewne butlę z mlekiem, mniam mniam, słodkich snów. Byłyśmy na różnych piętrach. Nikt nie zapytał, czy przynosić mi ją do karmienia, tulenia, kangurowania. Rano se kobito dziecko zobaczysz. Czytacie to, prawda? „Nikt nie zapytał”. Dzisiaj to ja bym zażądała przynoszenia mi jej. Żeby była obok na żądanie — moje i jej. Zapewnia mi to prawo. Nie umiecie poukładać sobie oddziałów na piętrach, to wasz problem.
Po dwóch dniach poprosiłam o pomoc laktacyjną (he he he, nie ma tam takiej, jest taka zwykła, czyli „coś tam słyszałam o karmieniu piersią, ale w razie czego mamy gotowe buteleczki”). Usłyszałam, że głodzę dziecko, że jest wściekle głodna, że teraz to nie ma opcji, żeby coś ode mnie zjadła. No pani oszalała. Marsz po butlę. Dzisiaj bym podziękowała za świetne rady.
Rano przychodziły panie z rozkazem odwiezienia dziecka do nich do gabinetu. Na nieśmiałe zaglądanie przez drzwi można było usłyszeć, że teraz mam wolne (od dziecka), mogę iść się wykąpać czy coś, a one się już zajmą moją córką. Natalka wracała wypachniona jakimiś płynami do kąpieli, oliwkami, ble ble ble. Teraz bym nie pozwoliła.
Za drugim razem było spokojnie. Od początku wiedziałam, że nawet gdyby VBAC się nie powiódł i skończyło się na cięciu — dziecko byłoby cały czas ze mną. A i Tomek mógłby bez ograniczeń z nami być. (Można??? Można???). Ta opcja na szczęście się nie sprawdziła. Leon był ze mną od początku. Chwilę leżał na sali noworodkowej, ale jak tylko podłączyli mnie do wzmacniających kroplówek (w uszach szumiało), posłałam Tomka po Leonka. I już zawsze był ze mną. Spał ze mną i nikomu to nie przeszkadzało.
Za dnia była fantastyczna położna doradca laktacyjny. Wszystko wiedziała, walczyła o karmienie piersią każdej mamy całą sobą (choć szanowała odmowy). Potem szła do domu, a władzę przejmowały pielęgniarki. Tak, nawet nie położne. I się zaczynało. Gdy któreś dziecko płakało za długo (wg znanego tylko im klucza znaczenia pojęcia „za długo”), przybiegały. Jedna zatroskana i „Ojej, spróbujemy dać butelkę?”. Inna bardziej konkretna, wołająca od progu sali „Jest pokarm?!”. Jak mnie widziały? Odwróconą do wejścia plecami (że tak powiem), leżącą na łóżku z synkiem. Ja się uczyłam wtedy jego, on się uczył mnie. Płakał. Więc zaglądała jedna z drugą przez ramię, ale wtedy napotykały mój wzrok. I sobie szły. Bez mlecznej propozycji. Ha!
A gdy wieczorem przyszła pielęgniarka z hasłem „Wasilewski do kąpieli” (że to mój syn niby ma iść), usłyszała tylko „Nie”. Przełknęła powietrze i powiedziała, że dobrze, że jasne, że zapisze to w papierach. A proszę bardzo. Leon dotknął wody po raz pierwszy, gdy miał tydzień, zdążył przez ten czas nawsiąkać się mazi płodowych, a obejmował go jego tata, a nie jakaś obca baba.
Morał
Chciałabym, żeby każda kobieta idąca rodzić, miała świadomość „jak za drugim razem”, żeby była asertywna, żeby znała swoje prawa, żeby wiedziała, że nikt nie może bez jej zgody wbić w rękę wenflonu. Że ma prawo odmawiać. Że ma prawo decydować o sobie, wszak mimo koktajlu hormonalnego, pozostaje w miarę w pełni władz umysłowych.
Że — uwaga, to ważne — ma prawo decydować o swoim dziecku. Że to jej dziecko. Nie doktora, nie położnej, nie pielęgniarki.
Że ma prawo do otrzymania porady medycznej opartej na najnowszych naukowych badaniach i dowodach.
Że jest podmiotem, a nie przedmiotem. Że jest w najważniejszym momencie swojego życia. Że staje się matką. A nie że jest położnicą do odfajkowania.
Że może się odezwać w swojej sprawie. Że ma prawo do informacji (znacie te przypadki doktorów na obchodach, co tylko w karcie coś nabazgrzą i chamsko rzucą „nie teraz”, gdy się ich zapytać o badanie?).
Że ma prawo do decyzji (powtarzam się). Decyzji, które podejmuje każdego dnia. Lekarz, szpital, położna, doula, książki, rozmowy, warsztaty.
Ale do tego potrzebna jest świadomość i wiedza w miarę merytoryczna. Można je zdobyć, podejmując zawczasu odpowiednie decyzje. Jak dbasz, tak masz, proste.
To prawda, kobiety, niestety, nie potrafią domagać się, żeby przestrzegano ich praw. A praw mamy naprawdę dużo, tylko… no właśnie. Często nawet nie wiemy, jakie to są prawa. Ja w sumie do swojego porodu i późniejszej opieki większych zastrzeżeń nie mam. Mogłam korzystać z prysznica do woli, znieczulenie dostałam, bo chciałam, krocze ochronione, Lenka nie była kąpana od razu,wprawdzie nie po kilku dniach, ale miała trochę czasu, żeby skorzystać z mazi. Jedynie co, to dzisiaj sobie myślę, że mogłam zaprotestować, aby mi nie podawano oksytocyny. Ale szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, czy ta oksytocyna faktycznie potrzebna, czy nie. Chodzi mi bardziej o to, że nie zostałam poinformowana. Położna założyła wenflon, podłączyła kroplówkę i dopiero jak zapytałam, to wyjaśniła, co mi podaje.
A często niestety kobiety są zastraszane. Często nie mają odwagi zaprotestować. Często siły nie mają się kłócić. Przewaga psychiczna lekarza-autorytetu-medycznego nad kobietą w bólach porodowych jest miażdżąca. I wykorzystywana.
Twoja położna zachowała się brzydko. Najpierw powinna poinformować, co zamierza zrobić i zapytać o zgodę. No ale. BTW oksytocyna w większości przypadków porodów w ogóle nie jest potrzebna. Tylko że się wolniej rodzi. Moja położna mimo że wiedziała, jak panicznie reaguję na oksytocynę, kilka razy powtórzyła, że pójdzie z nią szybciej. Nie mogła zrozumieć, że mi wcale nie zależy na tym „szybciej”.
A, no i mąż mógł być o dowolnej porze. Oczywiście w granicach rozsądku, w sensie wiadomo, że nikt nie przesiadywał po nocach, ale w ciągu dnia mógł być z nami, jak długo chciał. Lenka też od samego początku ze mną w pokoju.
Zgadzam się z tym, co piszesz, ale jednocześnie to mnie właśnie przeraża – że tym razem znowu nie zadbałam odpowiednio o swoje, jeszcze w ciąży. Cały czas towarzyszy mi strach przed drugim porodem i pobytem w szpitalu ogólnie, a jednak zamiast go oswoić i przepracować, chyba go wypieram i żyję z myślą, że „jakoś to będzie”. W pewnych kwestiach wiem, co zrobiłabym inaczej i są one dla mnie bezdyskusyjne, ale sprawy takie jak kroplówka z oksytocyną, nacięcie krocza czy ogólny przebieg porodu mam wrażenie, że nie zależą ode mnie. Czuję się taka wycofana, bierna, bo chyba mam jakąś nadzieję, że ta bierność i nie oczekiwanie zbyt wiele pomoże mi tym razem uniknąć rozczarowania porodem.
Jednak kilka miesięcy temu odnowiłam kontakt z przyjaciółką jeszcze z podstawówki. Okazało się, że jest położną, a teraz od 2 miesięcy pracuje na porodówce. Niby jest początkująca w stosunku do innych położnych na oddziale, ale jest mi bliska i ufam jej, dużo rozmawiałyśmy o tym, co było złe w moim pierwszym porodzie i czego chciałabym teraz. I jakoś sama świadomość, że ona będzie przywraca mi nadzieję na dobry poród. A to już niebawem, bo zaczynam właśnie 38 tydzień.
Angeliko, ja musiałam przebyć długą i niechcianą drogę (cesarskie cięcie), żeby wiedzieć i dotrzeć do tego, czego oczekuję, co mi przysługuje, co mi zapewnia prawo itd. Miałam masę tematów do przepracowania, łącznie z wybaczeniem sobie tej cesarki (nie wszyscy to zrozumieją). I myślałam nawet, że mam to już przepracowane, ale okazywało się co chwila, że jeszcze nie. Dlatego wszystkie moje myśli chcąc nie chcąc biegły ku temu dniu, żeby nie powtórzyć błędów. Po prostu musiało mną silnie potrząsnąć, żebym ja się otrząsnęła. Być może (to nie jest ocena) Twój pierwszy poród nie dostarczył Ci tak silnie negatywnych bodźców (i dobrze!), że całą sobą drążyłabyś temat tak jak ja.
A na oksytocynę zgodzić się nie musisz. Ani na nic. A już na pewno masz prawo żądać opartego na medycznych przesłankach wyjaśnienia po co coś chcą Ci zaaplikować, masz prawo poznać skutki odmowy i zagrożenia wynikające ze zgody. A nie że pani doktor dyżur się kończy, to kończ pani już to rodzenie. Świetnie, że będziesz miała ze sobą zaufaną położną. To naprawdę dużo daje! Gdybyś chciała pogadać, to pisz śmiało pw. 🙂
Jeju już 38 tydzień. Zaraz będzie Kajtek. Na pewno będzie miał piękne powitanie ze światem i rodzicami. A później z siorą, rzecz jasna 😛
Nie śmiem nawet porównywać się z osobami, które miały niechciane cesarskie cięcia, bo wiem i rozumiem, że to zupełnie inny kaliber. Może to jest tak, że za bardzo się ze sobą cackam, nie wiem. Po porodzie byłam po prostu w szoku. Myślałam, że jako kobieta jestem stworzona do rodzenia. Po prostu pojadę i urodzę, nie bez bólu oczywiście, ale normalnie. Moją traumą jest to przeklęte nacięcie, dlatego, że bolało jak diabli, że długo i ciężko się goiło, ale przede wszystkim dlatego, że w ogóle było. Usłyszałam wtedy, że jestem za drobna, żeby sama urodzić, za mała „tam na dole”. Kurcze no, moje szwagierki są tak szczuplutkie, że mogłyby ubierać się na dziale dziecięcym, a jechały do szpitala i rodziły w 10-20 minut bez nacięcia, bez kroplówki, bez krzyków. A ja… :/
Szkoda, że nie moglam przeczytac tego osiem lat temu.
Z jednej strony miło mi, że to napisałaś, bo to znak, że takie teksty są potrzebne. A z drugiej to smutne. Ja też żałuję, że nie znalazłam takich informacji przed urodzeniem Natalki…
Tak naprawdę każda położna na zajęciach w szkole rodzenia powinna uświadamiać o prawach matki oraz tym czego może żądać i na co może się nie zgodzić… Na szczęście moje dwa porody przebiegały jak Twój druginikt mnie nie pospieszał, w obu przypadkach córki urodziły się 11 dni po ” terminie” wg lekarzy z CZMP, ale wg mojego doktora urodziły sie o czasie, o ich czasie 🙂 spokojne, zrelaksowane, gotowe… Porody mimo masy moich cór (4610, 4680 i 59 cm) to moje fantastyczne przeżycia. Córeczki rodziły sie w spokoju, w cichym przytulnym pokoju, towarzyszyły nam tylko dwie osoby : położna i pan doktor, w sposob dyskretny i wspierający. Mogłyśmy sie kangurowac i karmić ile chciałyśmy, nic na sile, zero pośpiechu, doradca laktacyjny z prawdziwego zdarzenia… Wszystkim zycze takiego porodu, szkoda tylko, ze w Polsce za cos co jest oczywiste i tak powinno wyglądać, trzeba niestety dopłacić… Chociaz moj maz twierdzi, ze ta atmosfera spokoju i relaksu przy przyjściu na świat naszych córek, jest warta duzo wiecej…
Masz rację, takich rzeczy powinno dowiadywać się na szkole rodzenia. Niestety jest jak jest. W mojej szkole rodzenia położna opowiadała przedawnione informacje. O laktacji jakieś dyrdymały w stylu „co 3 godziny”. Pielęgnacja dzieci pozostawiała wiele do życzenia. Itd. itd. I smutne jest to, że to bardzo młoda położna. Takich rzeczy uczą wciąż na studiach.
Miałaś świetne warunki do rodzenia (serio w CZMP?). I to, że nikt Cię nie pospieszał wg terminu. I że nikt Ci nie wmawiał, że dzieci za duże. I że dyskrecja, spokój, atmosfera. Naprawdę CZMP??? 😀
My właśnie wyszliśmy ze szpitala po udanym porodzie,chociaż w teorii miało być jeszcze lepiej;) miałam pewne obawy,bo czesc znajomych odradzala poród w rodzinnym mieście,jednak postanowiłam zaryzykować,ze będzie tak,jak w teorii prawia plakaty na ścianach oddzialu i polozne prowadzace miejscowa szkole rodzenia.podobalo mi sie:możliwość z korzystania z worka samo,gazik na bole;),wanna (ja nie zdążyłam,akcja szla szybko),na porodówce zapis ktg tylko na 10min potem mogłam sie ruszać tylko co jakiś czas sprawdzaliśmy tętno dziecka nawet na stojąco,kontakt sks przez bite dwie godziny,spanie z maluchem w lozku-nikt nawet krzywo nie spojrzał.jedna kiepska sytuacja-maluszek spal,wyszłam wieczorem sie podmyc dosłownie 10min wracam,a tu pielegniarka z butelka z woda i mówi mi,ze tylko go uspokoila,bo strasznie rozżalony:/szczescie,ze nie z mm,ale aż mnie zatkało:/.po porodzie podano mi oksy nie wiem po co,ale juz mi bylo wszystko jedno…naciecie niestety bylo-nie mam zdania,bylam poinformowana,czułam wtedy,ze to dla mojego dobra”będzie pani łatwiej,natniemy ok?”no i plus,ze poród rodzinny darmowy,sale indywidualne i fajnie wyposażone,czułam sie jak człowiek:)
Wspaniale! To pierwszy poród, jak rozumiem? Tym bardziej wspaniale. No żeby wszystkie kobiety mogły tak dobrze pierwszy poród (a właściwie każdy) wspominać. Tak powinno być wszędzie, a nie że ktoś będzie ryzykował. Jak to brzmi w ogóle 😉
Ja mam trochę inne podejście. Siłą rzeczy i doświadczeń;) Ja rzeczywiście nie miałam wyboru. Drugim razem miałam po prostu szczęście, że trafiłam na super zespół. Nie rodziłam nawet w wybranym przez siebie szpitalu, bo wybór narzuciła sytuacja- musiał mieć III stopień referencyjności. Siłą rzeczy wypracowałam też w sobie zupełnie inne podejście. Jedni mogą sobie zawracać głowę tym, żeby dziecko nie było kąpane, kłute i zabierane od matki, inni nie. Trudno. To naprawdę nie ma aż takiego znaczenia jak po drugiej stronie wagi jest życie albo nie życie.
Natomiast denerwuje mnie bardzo zarzucanie lekarzom wszystkiego zła i obojętności. Czasem wręcz rzucanie skurwysynami, bo postępują wg pewnych ustalonych procedur. To naprawdę nie są ludzie bez serca. Wykonują swoją pracę tak, jak zostali tego nauczeni, ak się od nich wymaga. Ostatnio byłam z Adamem u neonatolog, która go prowadziła przez pierwszy miesiąc na OIOMie, a potem w poradni noworodkowej. Niesamowite, jak ona się cieszyła, że zobaczyła dziecko, które zna z OIOMu, że jest u nas wszystko ok. Prosiła, by jeszcze do niej kiedyś przyjść. Ona jest naszym aniołem, choć nie we wszystkim się z nią zgadzam i zgadzałam. Ale jestem pewna, że zawsze robiła to, co uważała za najlepsze. Jest naszym przyjacielem, nie wrogiem.
Pamiętam też położne i pielęgniarki z OIOMu, które te dzieci tuliły, uspokajały. Może i czasem dały tą butlę z mm na wyrost, a o laktacji nie miały zielonego pojęcia. Ale opiekowały się tymi dziećmi najlepiej jak umiały.
Zgadzam się, że warto dbać, żeby było jak najlepiej. żeby to był poród marzeń. Warto upominać się zdecydowanie o swoje prawa, tak jak ja zdecydowanie powiedziałam położnej środowiskowej że nie dam sobie spokoju z kp, tylko będę próbować choćbym miała i pół roku mleko ściągać, zanim Adaś zacznie je tolerować. Zgadzam się, że warto otaczać się lekarzami z powołania (ja jedziłam do gina do sąsiedniego miasta, bo miałam do niego zaufanie), a nie byle jakimi, bo i tacy się zdarzają. Warto upominać się o wyjaśnienia, itp, itd…
Ale nie warto traktować tego momentu jak pola bitwy a lekarzy jak wrogów i zadręczać się każdą drobnostką, to naprawdę nie ma aż takiego znaczenia.
Ja oczywiście wiem, że Ty to wiesz:))) Masz zdrowe podejście i bardzo fajnie, że udało Ci się wszystko zorganizować tak, że rzeczywiście to był poród marzeń. Oby wszystkim kobietom się to udawało. Oby miały świadomość, że na wiele rzeczy mają wpływ.
Ja się też bardzo cieszę, że tym, na co miałam wpływ, zajęłam się bardzo dobrze, m.in dobrze wybrałam lekarza prowadzącego ciążę. Reszta musiała ułożyć się sama.
Przepraszam że te moje żale, ewidentnie mam gorszy czas:P
Ja wiem, że często układa się nie tak jak miało być. Że zmieniają się priorytety, że co innego jest ważne. Przecież gdyby tym razem coś było nie tak i cokolwiek groziło Leonkowi, to nie oponowałabym przed cięciem, sama bym prowadziła na stół 😉 Ale na tyle odrobiłam pracę domową, że tak wybrałam szpital i położną, że wiedziałam, że tym razem nikt mi go nie zabierze bez konieczności. Po prostu nie chciałam znowu zdawać się na przypadek.
A co do lekarzy, to niestety uważam, że nie powinni podchodzić do swojego zawodu na zasadzie „tak mnie nauczyli, to tak będzie”. To jest wiedza bardzo dynamicznie się zmieniająca. Jedni za nią podążają, inni stoją w miejscu. No bo jeżeli jeden lekarz mówi, że można karmić w ciąży, a drugi mówi, że to absolutnie wykluczone (zakładamy że tej samej osobie to mówią), to znaczy, że jeden z nich kłamie, nie wie, nie zna się. Jeżeli jeden mówi, że można rodzić naturalnie po cięciu, a drugi twierdzi, że to wykluczone, to znaczy, że jeden kłamie, nie wie, nie zna się. Bardzo chcę ufać lekarzom, ale jeszcze nie umiem. Nie wszyscy nadążają. Na razie ufam tylko mojej pani dr ginekolożce.
Dla mnie zaufanie to osobna historia, bo ogólnie też już nie mam bezgranicznego zaufania do lekarzy, a do lekarzy z gdyńskiego położnictwa już w ogóle (tam nie chcieli mi założyć szwu). Ale i o nich nie powiedziałabym że są tępymi !@#$% którym obojętne było życie moje i mojego dziecka, bo tak nie było. Popełnili błąd i źle oszacowali ryzyko, ale nie miałam i nie mam siły żeby temat drążyć. Podobnie omijam szerokim łukiem pierwszą pediatrę Antka, bo się na niej zawiodłam kilka razy, i zmieniłam lekarza. Jak widzę ją na dyżurze to wracam do domu:D Ale i ona nie zrobiła tego bo tak, żeby skrzywdzić moje dziecko.
Oczywiście, że sa lekarze lepsi, gorsi i zupełnie beznadziejni, i warto otaczać się takimi, do których ma się zaufanie. Chodzi mi tylko o wrzucanie do jednego wora całej grupy i traktowanie szpitali jako umieralni, gdzie każdy tylko czyha żeby Cię dobić, bo tak nie jest. Niejednokrotnie nawet beznadziejny lekarz ratuje tam życie i nie zasluguje na wyzwiska.
Inna sprawa, że w medycynie mało jest sytuacji jednoznacznych. Nie trzeba z automatu odstawiać starszego dziecka od piersi w ciąży, ale być może znalazłby się lekarz, który nie miałby zastrzeżeń do mojego kp w czasie ciąży. I być może gdybym karmiła Antka w czasie ciąży nic by to nie zmieniło. A może by zmieniło;) Nie zamierzałam sprawdzać. Na każdym obchodzie w szpitalu mówiłam że mam skurcze i dopiero trzeci czy czwarty lekarz zapisał mi na nie magnez. wszystko zależy od tego jak kto oceni ryzyko. A to jest śliskie. Z Adamem też niejedne raz spotkałam się z różnymi diagnozami, m.in przy ZUMie, kiedy z jednego szpitala nas odesłali, a w drugim przyjęli od razu. Itd.
Ja oczywiscie wiem, że Ty masz zdrowe podejście. Ale jak słyszę że lekarze to konowały i huje to coś mnie strzela.
Magda, czyli nie umyli Leona nawet po porodzie? Planuje powiedziec stanowcze NIE ale jak bedzie zobaczymy…
Nie, nie umyli go. Pachniał przez tydzień porodem 😉
” I już zawsze był ze mną. ” To chyba wyraża wszystko.
Ja wiedziałam, że dałabym się zastraszyć, że nawet mając „łeb jak sklep” zgodziłabym się na wszystko, skapitulowała… stąd tak ważny był dla mnie poród domowy.
No i to najlepsza opcja. Ja teraz już nabrałam wiedzy co do zachowania mojej blizny, takżeten… 😛
:)))
Wydaje mi sie, ze to chyba naturalne, ze dopiero przy drugim porodzie kobieta juz wie czego chce i jak sie tego domagac. Do pierwszego jednak idzie sie z duza dawka niepewnosci, ale i nieco naiwnego optymizmu. Jak do kazdego nieznanego.
Mimo wszystko ciesze sie, ze nie rodzilam w Polsce. Tutaj, mimo ze oba porody mialam z komplikacjami, bylam jednak traktowana z szacunkiem, moje zdanie sie liczylo, a polozne i lekarz informowali co robia i dlaczego. I nawet decyzja o cesarce przy narodzinach synka, mimo ze juz wiadomo bylo, ze bez tego sie nie obejdzie, jednak lekarz zapytal czy zgadzam sie. Ze jeszcze mozemy sprobowac inaczej, ale on widzial juz podobne przypadki i jednak zaleca cesarke, dla bezpieczenstwa Malego. Zgodzilam sie.
Opieka poporodowa tez bez zarzutu. Jednoosobowe pokoje, dobre jedzenie wybierane z menu i fachowa doradczyni laktacyjna… Chyba do niczego nie moglabym sie przyczepic. 😉
O właśnie. Tak dobrze to brzmi! Że lekarz zapytał o zgodę, wiadomo pro forma. A tu ostatnio czytałam, jak dziewczyna kilka tygodni przed porodem poszła na tę słynną kwalifikację do porodu naturalnego, a tam lekarz „se zadecydował”, że przecież i tak do cięcia. Tu padają hasła w stylu „i tak nikt się nie zgodzi, żeby rodziła pani naturalnie” (jako wskazanie: poprzednie cc) i podobne. A samo to zapytanie, jak wiele daje! Wiem, bo ja usłyszałam „koniec rodzenia, będzie cięcie”. I co, że zgody musiałam podpisać. Nie mogła zapytać?
Cieszę się, że za moim pierwszym razem nie było tak źle, chociaż jak teraz wspominam, to też zrobiłabym pewne rzeczy inaczej. Przede wszystkim nie dałabym wykąpać dziecka, co prawda była kąpana na 3 dobę (długo leżałyśmy w szpitalu), ale po takiej kąpieli, jaką zafundowała jej „położna” (nie powinna chyba nią być…) miałam łzy w oczach.