Ależ miałam plan. Zakupiłam zeszyt i postanowiłam go zrealizować. Przecież jestem logopedą, mamą-logopedą, więc zobowiązanie jest. Tak: poprowadzę dziennik nabywania nowych słów przez Natalkę. To było we wrześniu. Teraz mamy kwiecień, a ja siedzę i kwiczę ze śmiechu nad tą jedną zapisaną stroną. Z podziałem na datę, zapis fonetyczny, znaczenie (jeśli niejasne) i uwagi. Czujecie to? Może na początku byłoby to do ogarnięcia, bo rzeczywiście gdy spośród onomatopei i coś-znaczących-zbitek-sylab przebijało się prawdziwe słowo, to można było to rejestrować. Ale to postępowało w trybie lawinowym i geometrycznym. Została więc ta jedna zapisana naiwna strona i mój dzisiejszy chichot.
Tym niemniej pragnę ocalić od zapomnienia te formy, które kradną serce, bo są wyrazem z jednej strony potrzeby nazywania, a z drugiej — nieporadności w artykułowaniu i wyrażaniu galopujących zamiarów językowych. Tym razem nie na kartce, a do wiadomości publicznej. Raz a dobrze. Fonetycznie i w tłumaczeniu.
[duduf] jogurt
[łoooł] dźwig, samolot
[pińća] pomarańcza
[ńańom] banan
[kodilul] krokodyl
[ganona], [ganduny] winogrona
[sufik] sufit
[dźiamźam] zjeżdżalnia
[papanoc] dobranoc
[papadzeńa] do widzenia
[ćepka] skarpetka
[gunkuje] dziękuję
[bindumba] pomidor
[dźingobał] dinozaur
[hapkje] herbata
[ćaćak] na czworakach
[kidźuźać] odkurzacz
[poćolkjem] ze szczypiorkiem
[buf] brzuch
[…]
Słowa te odchodzą. Przychodzą nowe formy przypominające ogólnopolskie. Czasem znienacka, jak sok. Soki Natalia pija od kilku miesięcy i od początku mówiła [kok] — a my jej nie poprawialiśmy. Tego dnia także powtórzyła kilka razy [kok], aż tu nagle oznajmiła, że tata robi [sok]. Jakiś pstryczek się przełączył, kabelki styknęły, w ciągu kilku minut.
Inne słowa mają dłuższą drogę i więcej wcieleń. Na przykład jabłko. Historia jabłka wygląda mniej więcej tak: [kako] -> [kapko] -> [gapko] -> [japko] -> [jabłuśko].
Ale mimo że Natka powtórzy dziś prawie każde słowo (przy cztero- i więcej sylabowych może pokićkać kolejność), to zdarzają się takie nieporadne perełki. Ot, choćby kilka dni temu: [dzyndzynki]. Czyli?
Rrrrodzynki?! 😀
Juz wpadalam w powolna panike, ze na „mosiok” (samochod) to cos patologicznego slowotworczo :))) Ale od wczoraj jest „mochok”, jutro bedzie pewnie „samochod” a pojutrze „lambordżini” ;))) calujemy Was strasznie mocno!
Odnośnie „samochodu” i „lambordżini” – u mojego synka bardzo dłuo było „dedo” – auto, no ale chwilę potem pojawiło się i „jambojdzini”
No pewnie, że rodzynki! Względnie ostatnio „dziewczynka” z [dźinka] zrobiła się na [dźindźinka], co wywołuje ogólną radość starszaków i nastolatków na placu zabaw. Mosiok też ekstra 😀 no logiczne że samochód 😀
Aaa dziś uświadomiłam sobie, że zapomniałam o bardzo ważnej damie z grudnia: [śiśą] = choinka 🙂
A ja mam 3 strony tegoż pamietnika i wlasnie zaczynam chichotac 😀
Bindumba <3 😀
U nas z każdym smykiem było inaczej. Młody nie chciał powtarzać. Jak usłyszał słowo to mielił je w głowie kilka dni i jak wypowiadał, to już bardzo bliskie oryginału. Później dał się namówyć na powtarzanie sylabami, aż załapał i połączył w całość. Teraz to już spore dziecię 🙂 Młoda natomiast powtarzała bez zahamowań i zawsze po swojemu. Nasze ulubione to [moototo] samolot. Teraz z uwiebieniem wsłuchuję się w przekręcanie odniany danego słowa, aż się trzeba powstrzymywać żeby samej nie przejąć jej powiedzonek, są o wiele przyjemniejsze od oryginału. 🙂
O tak, często łapiemy się z Tomkiem na przejmowaniu Natkowych wersji słownikowo-gramatycznych. Między sobą też tak gadamy 😀
Bindumba skradło moje serce 😀
Dzieci są takie różne. U nas np. dinozaur to [ninio].
Ja rowniez mysle, ze „dzyndzynki” to rodzynki, ale pamietajac slowotworstwo wlasnych pociech wiem, ze moge sie mylic. Moj mlodszy kiedys chodzil po domu i wolal: „Gzibek, gzibek!”. Bylam pewna, ze szukal grzyba, a tymczasem jemu chodzilo o grzebien. 🙂
Moje dzieciaki sa duzo starsze, a nadal czesto przekrecaja wyrazy. Moja prawie 5-letnia corka, ostatnio spytala o „kaprotke”, czy jakos tak to brzmialo. Tylko po tym, ze dodala, ze chce sie do niej przytulic w czasie drzemki w przedszkolu, domyslilam sie, ze chodzi jej o „maskotke”. 😉
Natalkowe „Papanoc” oraz „Papadzenia” sa cudownie dzieciece, a przy tym takie logoczne! 🙂
Hahaha zmyłki są zabójcze. Kaprotka rewelacja! Ja dziś na fb wrzucałam historię o pieniążku. Stoi, płacze, bo moneta wpadła do pieluchy (pytasz jak? w bodach?), a tu wydobywa się tylko [powendźik] z zapłakanych ust.
Odnośnie grzebienia zachodzimy w głowę, dlaczego tak się nazywa, skoro służy do czesania, a nie grzebania. Myślę, że za kilka miesięcy poznamy interpretację słowotwórczą córki.
Cudne 🙂
My z F jesteśmy nadal głównie na etapie naśladowania dźwięków (które przenoszą się a obiekty, np. kot został „mimim”), ale z ulubionych językowych córki miałam „hauczy” zamiast „szczeka” 🙂
Hihi ja do dzisiaj mówię „hauczy” na kaszel 🙂 Pytam tego mojego synka „co tak hauczysz” :-))) ups… 😉
No bo to takie logiczne, prawda? Miód na duszę filologa hehe, nagle odsłaniają się tajemnice własnego języka, o których się nie pomyśli nawet.