Żelaza. Ale ja nie o tym. Dostałam tabletki, wcinam buraki, sikam na różowo.
Będzie o tym, że właśnie przybiegają do mnie tęsknotki za porzuconymi z uwagi na ciążę rzeczami. Wcześniej ich nie zauważałam, bo były porozrzucane, ale ostatnio skumulowały się w mojej głowie i muszą znaleźć ujście.
A zatem brakuje mi:
- Łososia i makreli wędzonych — na początku nieświadomie jadłam łosia, a potem się okazało, że niby niedozwolony, bo surowy, bo rtęć, bo śmo. Makreli i innych ryb wędzonych nie jadłam, a jedynego obrzydzenia węchowego doznałam w oszonie, między półkami z zapakowanymi a wyłożonymi na lodowe tace świeżymi wędzonymi rybami. Tomek mówił, że pachniało normalnie, ładnie, tak jak lubię. A ja musiałam uciekać czym prędzej.
- Wina — och, umoczyłabym ząbki w lampce wytrawnego czerwonego wina. Na pocieszenie perspektywa jeszcze wielomiesięcznego karmienia piersią. Cóż, raczę się przy szczególnych okazjach truskawkowymi szampanami dziecięcymi z biedronki. I zabijcie mnie, ale wypiłam karmi. (Słowo „wypiłam” to eufemizm w stosunku do tego, jak łapczywie się z nim rozprawiłam).
- Roweru — okres zimowy przebidowałam, ale zima licha, na Dolnym Śląsku ma się ku końcowi (i dobrze, bo buty same się nie zawiążą, czas zmienić na lżejsze) i człowieka już ciągnie, bo w powietrzu czuć wiosnę. A na rowerze to wiosnę czuć zawsze mocniej. Jeszcze samo jeżdżenie nie byłoby chyba (chyba!) takie uciążliwe i niebezpieczne. Ale kto mi będzie tachał na górę i na dół moją Bajkę (20 kg nieżywej wagi)?
- Snowboardu — a dokładniej corocznego wyjazdu wielką ekipą w Dolomity. Ach, jak mi tęskno, gdy patrzę na ich przygotowania, radośnie obwieszczane na fejsie. Ja mogłabym co najwyżej bawić się w śniegową kulę (ze sobą i Natalią w roli głównej).
- Tegorocznych truskawek — to tak na zapas, bo właśnie sobie uzmysłowiłam, że urodzenie dziecka w maju poza wszystkimi zaletami (będzie ciepło i nie trzeba się szarpać z grubymi ubraniami; nie trzeba chodzić z wielkim brzuchem w największe upały etc.) ma wielką wadę. Sam początek karmienia piersią, czyli okres najwrażliwszy z wrażliwych wypada na pojawienie się najbardziej uczulających (podobno) z naszych owoców, które trzeba wyeliminować. Ach, zamrażarka pęknie w szwach, a słoiki już się cieszą w szafkach na przyjęcie truskawkowych przetworów.
No i co, na dobrą sprawę nie ma tego wiele, idzie przeżyć taką ciążę. Wszystko ma swój czas, wszystko sobie odbiję z nawiązką (tak, słyszę te szydercze śmiechy doświadczonych mam).
38 komentarzy
Ja pierwszego syna urodziłam w połowie czerwca czyli sezonu truskawkowego, i po powrocie zeszpitala była u mnie moja babcia która przywiozła mi miseczkę pachnących nie nawożonych truskawek, niewiele myśląc a właściwie nie myśląc zjadłam prawie całą miseczkę i dopiero pod koniec olśniło mnie że przecież dziecie na cycu jest. Naszczęście nic mu nie było. Teraz też mam termin na połowę czerwca i też będzie ciężko bez truskawek.
Mnie jak nigdy w tej ciąży do piwa ciągnie. Gdzie od prawie 5 lat jest osobą praktycznie wogóle nie pijącą.
Ooo, czyli ewentualnie jest szansa na te truskawki 😉
Generalnie warto jedynie ograniczyć nabiał przez pierwsze 6 do 10 tygodni a potem bardzo powoli zwiększać dawki i obserwować czy dziecko nie ma reakcji alergicznych typu wysypka, sucha szorstka skóra na buzi i pleckach. Resztę uważam że powoli i sensownie wprowadzać do swojej diety. Ja nie wiedziałąm o tym nabiale i zafundowałam małemu skazę białkową i azs, na szczęście ograniczyłam szybko nabiał do zera i karmiłam piersią do 10 miesiąca i wszystko mu przeszło, nawet przeszliśmy na zwykły enfamil i nie miał już żadnych reakcji alergicznych.
Dwoje na cycu już miałam i poza nabiałową przygodą nic im nie szkodziło. Więc jeśli się dziecko zdrowo rozwija to nie ograniczajmy bardzo jedzenia.
A czemu "zabijcie mnie, ale wypiłam karmi" ? Wypiłaś zwykłe, tzw. bezalkoholowe piwo karmelowe, które ma zawartość alkoholu porównywalną z zawartością w banalnym kefirze (ba! dwudniowy kefir może mieć nawet oszałamiające 0,8%). Żeby nie osiwieć od wszechobecnej spożywczej psychozy względem ciężarnych, dobrze jest poszukać sobie wiarygodnych informacji:)
W kwestii wina rozumiem Cię doskonale – sama ślinię się niemożebnie na widok butelki białego wytrawnego… Niestety, można się obejść smakiem lub co najwyżej skorzystać z oferty win bezalkoholowych, choć te wynalazki urągają prawdziwym winom. Z uczulającymi owocami i innymi smakołykami to pewnie u każdej inaczej może w praniu wyjść. Może i Tobie będzie dane nawcinać się tych truskawek:)
Racja, nie zagłębiałam się w temat podaży alkoholu dzieciom w brzuchu 😉 wychodziłam z założenia zero to zero. A ten kefir to rewelacja, idę po następne karmi 😀
Kurczę, jak to "wina bezalkoholowe"?!
Oj, kobieto..;-) Tak a propos piw, to jest i takie totalnie "wyzerowane", tyle że jasne (jeśli ktoś woli od ciemnych) – Bavaria to się nazywa i jak dla mnie smak jest przedni. A z winami? Sama osobiście "tymi ręcyma" na Sylwestra kupowałam sobie (uwaga! znów lokowanie produktu;-) Bonne Nouvelle (do dostania tutaj: http://winabezalkoholowe.pl/)
Bez przesady, większość lekarzy wręcz zaleca wypicie małej lampki czerwonego wina (raz na jakiś czas to raz na 3 tyg a nie co 2 dzień), bez przesady x2
A mniejszość lekarzy nie zaleca 😛 Wolę nie kusić licha (bo nie śpi)
Z pierwszym zawsze tak jest… nie chuchaj zbytnio i nie dmuchaj, można przegiąć w druga stronę 😉
O właśnie! Moja mama miała "przepisaną" lampkę wina (UWAGA! dziennie) we Francji i jak widać jestem całkiem, całkiem 😉
Mi od czasu do czasu Mąż leje ze 30 ml wina do kieliszka i uzupełnia wodą gazowaną – mniam, mniam 😉 W owocach też jest alkohol (jak i w kefirze 😉 ).
Ech, jak ja Cię doskonale rozumiem. Co ja bym dała za możliwość zjedzenia wędzonej makreli i wypicia Desperadosa (niekoniecznie jedno po drugim 😉 Z tymi sezonowymi owocami też jestem załamana: uwielbiam truskawki, wiśnie, czereśnie. A w tym roku trzeba będzie z nich zrezygnować, bo albo uczulają, albo powodują wzdęcia. Ech… ;(
Widziałam Desperadosa w puszce, fuu! Spróbuj Karmi, tylko musi być bardzo zimne. Ewentualnie jakiś inny podpiwek szlachecki (ciężko znaleźć).
Karmi pij na zdrowie. Ja walę jeszcze bezalkoholowe z soczkiem malinowym, czasem robię grzane (najlepsze i najtańsze jest z Tesco 🙂 )
Na wino mam pozwolenie lekarza, a w pierwszej ciąży nawet zalecenie (skurcze przedwczesne – alkohol pomaga, kiedyś walili w kroplówach w szpitalu, serio, serio!). Co prawda nie piję (raz przy skurczach wypiłam kieliszek i faktycznie działa!), ale wychodzę z założenia, że nie ma co przesadzać. Lampka wina na miesiąc nie zaszkodziłaby z pewnością dziecku. Ale jakoś daję radę, więc odpuszczam.
Łososia wędzonego jem. Na początku nieświadomie, potem mnie olśniło i przestałam, a potem stwierdziłam, że to naprawdę zalecenie "w razie czego". Mięcha i ryby są badane i żadna szanująca się sieciówka nie zaryzykuje.
Ale staram się wybierać wędzonego na ciepło i problem z głowy 🙂
A te rtęcie itd. to już pomijam. Jezu, no coś trzeba jeść 😉 We wszystkim coś znajdę 😉
Truskawki – no to trzeba spróbować. Może będzie dobrze reagować. Koleżanka podawała jakoś jedne z pierwszych owoców 6-miesięcznemu dziecku i było git 🙂
A z tą wędzoną makrelą to o co chodzi? O wędzenie w ogóle?
To ja poczekam na zalecenie lekarza (w razie odpukać czego). W sumie lepsze wino niż nospa, hehe.
Z makrelą chodzi o to samo co z łososiem, że surowe. A nie wiem, które są na ciepło. Zresztą tęskno mi do nich, gdy jestem z daleka, bo z bliska – jak pisałam – zdarzyło się, że musiałam biegiem uciekać ze stoiska rybnego.
Zresztą nigdy nic nie wiadomo, wędzone wędliny (noż… kurka – nonem omen, nie? jakie mają być wędliny?) mają być legalne do września, a potem zakaz, że niby unijny (trala lala). Że to wędzenie jest niezdrowe 😀 Planuję otworzyć nielegalną, podziemną przydomową wędzarnię (jeszcze nie wiem gdzie ;)).
A z drugiej strony… zjadłam w okolicach świąt tyle solonych (czyli również surowych) śledzi, że na trzy wigilie by wystarczyło.
Polscy producenci (zgodnie z tym, co czytałam) makrelę wędzą na gorąco. Także notuje się zwiększoną produkcję łososia wędzonego w ten sam sposób. Wyjście jest jedno – w sklepach trzeba domagać się rzetelnych informacji odnośnie sposobu wędzenia.
Przetestuję, czy panie w oszonie wiedzą takie rzeczy. A jak nie, to zostaje hala targowa i stoisko rybne (z tymi obłędnymi śledziami), tamta pani na pewno wie. No i oczywiście musi mnie nie odrzucić na dzień dobry 😀
Ech siła sugestii jest porażająca. Właśnie piję sobie inkę z mlekiem i dam sobie palce uciąć, że czuję od niej makrelą. Aaaaa!
A ogólnie polecam Biedronkę:) Oprócz klasyków na zimno, mają łososia na ciepło i wędzone pstrągi (chudziutkie) – oba w wersji zwykłej i z przyprawami.
Makrela jest wędzona na pewno na ciepło, więc z luzem 🙂
Idę na śniadanie 🙂
W ciąży strasznie mi brak wędzonego łososia i serów pleśniowych. Mam także straszną ochotę na wino grzane. Ale najbardziej tęsknie za siedzeniem w wannie ;(, marzę o tym, żeby po połogu zanurzyć się w aromatycznej gorącej kąpieli, ciekawe czy uda mi się znaleźć na to czas 😉
Zakaz spożywania serów pleśniowych dotyczy wyłącznie tych, które produkuje się z mleka niepasteryzowanego. Obecnie w Polsce jest ogromny wybór takich, które wytwarza się z mleka pasteryzowanego, zatem żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Wystarczy czytać etykiety i nie podchodzić bezrefleksyjnie do wszelkich restrykcyjnych nakazów i zakazów.
Dag
Tak, właśnie gdy odkryłam to z pasteryzowanym mlekiem, to ochota mi jakoś tak przeszła na te pleśniaczki. Ale przynajmniej dobrze wiedzieć, że jak najdzie z powrotem, to bez obaw sobie mogę kupić.
o rany! truskawki! nie pomyślałam o tym, że ich nie posmakuję. Toś mnie kobito poddołowała 🙁
Mam tylko nadzieję, że obędzie się dzięki temu bez kolek i uczuleń 🙂
Jak piszą dziewczyny – warto próbować i obserwować, czy coś złego się dzieje. Może akurat nas ominą truskawkowe przygody.
Ja tam łososia jadam (co do unijnych przepisów: świnie mają mieć zabawki w chlewie… ;D ), makreli nie, bo tłusta (więc rtęć). Tak naprawdę wyrzekłam się tylko wątróbki i kaszanki (ech… 🙁 ).
A z tymi truskawkami: może taka terapia szokowa nie jest zła? 😉 Ja na pewno nie zamierzam się ograniczać, chyba że zobaczę coś niepokojącego u Małej, ale martwić się na zapas? Zbytnie wychuchanie dopiero może sprawy skomplikować 😉
I z ciekawości: ile masz tego żelaza? Bo ja ze swoimi wynikami spotkałam się z 4 różnymi interpretacjami ("za mało, alarm!", "w porządku, w ciąży zawsze spada" x2 i w książce Claude Didierjean-Jouveau "Poród bez granic" – wyczytałam, że żelaza mam wręcz za dużo – fakt faktem podnosiłam je sobie naturalnie – pietruszką zmiksowaną z cytryną i migdałami w czekoladzie).
Zdecydowanie nie chcę przechuchiwać. Terapia szokowa może nie, ale stopniowe przygotowanie organizmu na takie pychotki – why not? Hmm podoba mi się ta wizja.
Unijne ustalenia to rządzą, wiadomo. Polska jest np. krajem bez dostępu do morza. 🙂
A żelaza mam 11,4. W sensie hemoglobiny. Ja się spotkałam tylko z jedną interpretacją, że za mało, choć osobiście nie demonizowałabym "0,6" poniżej normy.
Normy w ciąży są inne.ja mam 11,9,ale zacytuję Ci poniżej info z tej książeczki.
"Kiedy pod koniec ciąży ilość hemoglobiny we krwi kobiety wynosi ok.9,0 lub 9,5g na 100ml krwi, może ona mieć pecha i trafić na lekarza, który, nie znając adekwatnych badań, uzna tę liczbę za oznakę niedoboru żelaza i zdiagnozuje anemię oraz przepisye przyszłej mamie żelazo.
Statystyczne badania medyczne podają jednak, że taka ilość hemoglobiny jest podczas ciąży nie tylko zupełnie normalna, ale wręcz dobroczynna. Londyńska ekipa naukowców przestudiowała wyniki 150 000 ciężarnych. Najwyższa waga urodzeniowa miała miejsce wśród dzieci, których matki miały podczas ciąży wyniki badań hemoglobiny pomiędzy 8,5 a 9,5. U tych, u których wyniki te nie spadały poniżej 10,5, istniało podwyższone ryzyko niskiej wagi urodzeniowej oraz zatrucia ciążowego i przedwczesnego porodu.
Zamiast straszyć przyszłą mamę i przepisywać jej żelazo, które nie tylko nie pomoże, ale wręcz może zaszkodzić (zaparcia, biegunki, zgaga, itd.), należałoby raczej wyjaśnić jej kilka faktów. Otóż objętość krwi zwiększa się znacząco (ok.40%), kiedy kobieta zachodzi w ciążę. A więc ilość hemoglobiny obrazuje tylko stopień rozrzedzenia krwi. Obniżony jej poziom świadczy więc o tym, że łożysko właściwie wykonuje swoją pracę."
ja tęskniłam za masą rzeczy, zwłaszcza że ciąża była zagrożona… ale prawdę mówiąc po porodzie ta lista wydłużyła się, zamiast skrócić 😉 Tyle że cały pakiet nowości zbalansował te braki z nawiązką… 🙂
Karmi wg. mnie można pić śmiało, podobnie jak Lecha Free: <0,5 alkohol nie przedostaje się w ogóle do krwiobiegu, całość metabolizujemy 🙂 A wina bezalkoholowe są super! polecam! 🙂
Łosoś i sushi u nas były i są nadal, choć uważałam by raczej nie łapać pełnej surowizny…
na podbicie żelaza świetnie wpływa sok z pokrzywy, mój gin mi zalecał i wyniki pięknie podskoczyły 🙂
Tak, zakładam, że lista wydłuży się po porodzie, ale pewnie nie będzie nawet chwili, żeby się nad tym zastanawiać.
Sok z pokrzywy brzmi ciekawie, do tej pory miałam do czynienia tylko z szamponem i w zeszłym roku zupą (pycha).
Mi brakuje jeszcze tatara, serów pleśniowych, okazjonalnych tańców ze znajomymi, zumby, piwa, ryb wędzonych, spania na brzuchu, możliwości założenia skarpet bez uskuteczniania ekwilibrystyki no i odzyskania władzy nad własnym ciałem, w takim sensie, że jak wychodzę na śliski chodnik to myślę – "wywalę się, trudno", a nie "tylko się nie wywal bo jeszcze Zośkę uszkodzisz";)
Spożywam za to piwo bezalkoholowe (zazwyczaj leszka free) a zamiast zumby chodzę na spacery – kiedy pozwala na to bolący kręgosłup i biodra;) Resztę muszę przeboleć i przeczekać 😀
Raczej sobie nie odbijesz… z pewnymi rzeczami trzeba się pożegnać na 15-20 lat…
No to zobaczymy. 😛
Niektóre smakołyki mogę przeżyć jednak spania na brzuchu to mi brakuje naprawdę od dawna! Jestem ciekawa kiedy będę mogła przyjąć moja pozycje?;)
Pozdrawiam i zapraszam na rozdanie na moim blogu!
Och, rower… nawet dzisiaj miałam ochotę wyskoczyć właśnie na rowerze załatwić sprawunki. A tu połóg i rana, i z roweru nici… Wino też, ale grzańca! W zeszłym sezonie pokochałam, i kurcze, teraz zima bez grzańca, och… 😉
Właśnie. Jedno wielkie "och" 😀
PS i dzięki, że to napisałaś, bo w sumie z rowerem żegnam się najciężej, a nie z winami i makrelami. A tu nikt nie odżałowuje mojego nierowerowania 😉
Niby nie wiele a jednak brakuje. Mnie by brakowało łososia, którego uwielbiam i dzisiaj szykuję go na obiad 😉
http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/
Z tym karmieniem piersią to nie ma sensu się obawiać, bo i tak nie wiemy na co się trafi-moja córa tolerowała truskawki, ale za to nic co pochodziło od mućki…
Ja też się zadręczałam dietetycznie na początku, po czym moja ginekolożka dała mi przyzwolenia na wędzone ryby (o ile są wędzone na ciepło, a są) i na sery pleśniowe (ale tylko te z pasteryzowanego mleka i nie nadużywam tego pozwolenia, nie mniej parę razy jadłam). Za winem też tęsknię i też czekam na moment, kiedy się doczekam 🙂 Karmi też wypiłam (jedno! przez 9 miesięcy!) ale proszę mnie mnie zabijać!!!! I raz, przyznaję, powąchałam (sic!) piwo Towarzysza Męża…. :p