Trudno i darmo, będzie o kupach. Ale za chwilę.
Kolejny tydzień minął znowu spokojnie, gdzie pod hasłem „spokojnie” mam na myśli wszelakie noworodkowe problemy. Pojawił się jeden.
Poza tym było dużo jeżdżenia, był grill w ogrodzie i odurzanie się świeżym (w miarę) powietrzem — po czym następował długi, niezmącony i kojący zarówno dla Natalii, jak i dla nas sen (jej sen).
Natalia
Skończyła dziś 4 tygodnie, co ni mniej, ni więcej oznacza, że bezpowrotnie przestała być noworodkiem, nad czym ja tradycyjnie i ubolewam (że minęło), i cieszę się (na nowe, które nadejdzie).
Zmieniają się proporcje snu do czuwania. Ranki już tradycyjnie są najciekawszym momentem na poznawanie świata. Na notoryczne jedzenie, przewijanie, chustowanie i czasem płakanie. Taki żywot.
Wzrokiem jeszcze nie wodzi za przedmiotami ani za ludźmi, ale jak już coś jej w oko wpadnie, to potrafi zrobić takiego zezolka, że och.
Natalia jest po kursie masażu Shantala, na który poszliśmy w ramach mojej bezpłatnej szkoły rodzenia. Poleca się taki masaż wszystkim niemowlętom, ale tym cesarskim w szczególności, bo z uwagi na gwałtowne wyrwanie z miłej macicy i nieprzeciśnięcie się przez kanał rodny potrzebują one dużo dotyku i jeszcze więcej docisku. I chyba Natalce się to podoba, bo spała po zajęciach jak aniołek. Na zajęciach wręcz przeciwnie — włączyła się w chór syren swoich dwóch starszych kolegów. Troje dzieci, a decybeli że ho-ho.
No i robi te kupy. Te zielone kupy. No wiadomo, że to przeze mnie, że za buńczucznie podeszłam do radykalnych diet karmiących matek. Bo zasadę mam taką, żeby co prawda nie przesadzać, ale jeść jednak w miarę normalnie. Ale jak się okazuje poszłam o któryś most czy dwa za daleko. Teraz stamtąd wracam, co i na dobre mojej wadze i sylwetce pewnie wyjdzie. I chyba nawet jest minimalny efekt! Na razie w zawartości pieluch — nie w moim wyglądzie.
Pani doktor kazała nie wszczynać jeszcze alarmu, bo innych dolegliwości przy tym brak. Ani bólu brzuszka czy innych kolek, ani nic. Tyje tak samo ładnie jak do tej pory. Więc czekamy.
Ja
Kajam się. Z tą nonszalancją w diecie. Obiecuję już tak nie szaleć, ale nie obiecuję nie sprawdzać nowości. No bo niestety, ale codziennie krzyczą do mnie ONE. Idę obok straganu i słyszę ich wołanie. Czerwone skubańce. Coraz tańsze i czerwieńsze. Truskawki.
Poczekam do wyżółcenia kup i powrotu do jajecznicowego wyglądu i wtedy spróbuję, czy aby nie szkodą. Nie kilo-trzydzieści naraz, ale po kilka sztuk.
Bardzo lubię, gdy przychodzi do nas położna środowiskowa, bo wciąż się zachwyca Natalką. Już by mogła nie przychodzić, bo wpada tylko, zachwyca się, waży, zachwyca i ucieka. Mówi, że tak bezproblemowo i fajnie jak u nas to nigdzie nie ma. Nawet mimo tych kup.
Dopadło mnie na chwilę i w lekkim wydaniu (ale jestem już wyczulona) to pocesarskie cholerstwo w miejscu, gdzie wyrostek. Ale spoko, minęło, ja nie o tym. Tomek zwrócił uwagę, że stało się to znowu w momencie pogorszenia się, żeby nie powiedzieć załamania, pogody. Dokładnie tak jak poprzednio. Nie, nie, nie. Nie chcę, żeby to wracało za każdym nadciągnięciem frontu niżowego. Myślałam, że to w kościach łupie, a tu masz. Macica pogodę ci przepowie.
Przyglądam się swojemu pooranemu przez rozstępy aka tygrysie pręgi brzuchowi i zastanawiam się, czy jakaś dziwna jestem. Do tej pory jak jakaś świeża mama wspominała o swoim brzuchu, to w kategoriach tragedii i że jak ja się komukolwiek pokażę — w tym mężowi. A mnie się to dziwne coś bardzo podoba. Tomek też nie ucieka na ten widok. No wręcz przeciwnie.
Leżałam sobie w wannie (w końcu już chyba mogę) i tak patrzyłam i patrzyłam sobie na ten sflaczały postciążowy worek i się rozczulałam, bo jego wygląd po prostu świadczy o tym, że przed chwilą mieszkała w środku Natalia i już to wystarcza, żeby mi się podobało.
Rozstępy zostaną ze mną już na zawsze. Tak jak Natalia. Tak jak to, że jestem mamą. I tak jak to, że od ostatniego poniedziałku co rok będę miała swoje nowe święto, dzień matki, w którym nawet jak nic szczególnego się nie wydarzy, to on i tak jest bardzo szczególny.
Dzidziaaa!!! 😀 przepraszam, poniosło mnie 😉
Kurcze blade, o tej diecie to rozmyślam codziennie, wiesz? Trochę mnie przeraża ilość składników łatwo uczulających, zwłaszcza, że stanowią podstawę mojego wyżywienia 😀 Jak to zrobić, żeby w żadną stronę nie przesadzić, no jak? Skoro Małej tylko na kupki się rzuciło, ale brzuszek w porządku,to wygląda to dobrze chyba prawda? Czy jak? Bo ja nie otrzymałam jeszcze Instrukcji Obsługi Noworodka.
Ja jestem po tej stronie barykady, która głosi "nie cackać się za zbytnio". Ino przesadziłam 😉
A Twoja obecna dieta godna podziwu 😀
"Instrukcja obsługi noworodka", hehe, dobre. Nie jest tragicznie, ale jednej recepty nie ma. Każda mama musi sobie swoją opracować. Mile widziana pomoc taty. U mnie – nieoceniona. 🙂
A widzisz, ja z kolei z tą dietą mam tak, że w ciąży zakładałam, że nie będę się ograniczać, a wyszło na to, że jem w kółko gotowanego kurczaka z marchewką 😉 Ale chyba powoli zacznę wprowadzać coś innego, bo zwariuję 🙂
To Ty w jedną stronę (dodawaj nowe), ja w drugą (eliminuję złooo) i spotkamy się w połowie drogi. Oby to były truskawki, nooooo! 😀
Truskawki jeszcze jakoś przeżyję, ciężko, bo ciężko, ale jednak przeżyję. Najbardziej natomiast liczę na czereśnie, bo im się nie oprę za żadne skarby 😉
Ja chyba przez tą dietę zrezygnowałam z karmienia piersią, w sumie nie…straciłam pokarm, bo jak córci wyskoczyły krosty i wyeliminowałam cały nabiał, potem pieczywo itd, zostało kilka składników to chodziłam ciągle zła i głodna, co skutkowało tym, że dziecko przestało się najadać i płakało ze mną…
Ech, bo to jakoś tak nieurządzone do końca. Powinno się wszystko złe odfiltrowywać w piersiach i zostawać tylko to, co zdrowe.
Ja ostatnio pochłonęłam koktajl mleczno-truskawkowy, tylko mleko sojowe (nota bene uczulające) – mniam, mniam. W diety matki karmiącej nie wierzę. Ona nie może "jeść" tego co ja – smażonej cebuli i ostrych przypraw, po całej reszcie (miod, czekolada, orzechy, ect.) nie mamy żadnych przygód.
Podobno dopiero czarną lub białą kupą należy się przejmować. My też mieliśmy epizod z zazielenieniem się, szybko przeszło 😉
To trzymam kciuki żeby truskawki nie uczulały:)
A co do ważenia to kurcze ja chyba jakąś dziwną położną miałam bo Zo ani razu nie zważyła, nie miała nawet na czy:| Wagę noworodkową pożyczyliśmy od koleżanki i sami kontrolujemy przyrost wagi.
Co do poranków to u nas podobnie, najlepszy czas na szaleństwo, niespanie i generalnie rozrabianie;)
Jeśli chodzi o masaże to ja codziennie Zosię masuję po kąpieli. Taki rytuał – kąpiel, masaż, butla, spać. Co prawda nie robię tego jakąś specjalną metodą, ale zdecydowanie zagłębię się w temat Shantala.
Ja się jeszcze nie odważyłam po kąpieli, bo o ile kąpiel jest bardzo lubiana (ani razu jeszcze nie płakała, no ale jak tata kąpie, to musi być superowo), to czas między końcem kąpieli a karmieniem to zdecydowanie niefajny moment, więc raczej bym nie pomasowała 😉
A co do techniki. Masaż Shantala nie jest wcale skomplikowany i jestem pewna, że wiele z jego elementów robisz sama na wyczucie. 🙂