Koniec obijania się. Jeden zjazd opuściłam z uwagi na ustrojstwo pocesarskie (ja znowu o tym) i okropną pogodę. Ale w ten weekend wymówki nie było. No, znalazłaby się, bo Tomek, niezbędny element przedsięwzięcia, miał ogrom pracy na weekend i przeze mnie teraz nie pośpi do jutra. Ale postanowiliśmy, że jedziemy.
Jakimś cudem w sobotę Natalia — zamiast zacząć rozrabiać (na tyle, na ile miesięczniaki mogą rozrabiać) od rana — zasnęła. Zaskoczona tym faktem szybko się zebrałam, zerwałam Tomka z łóżka i popędziliśmy na uczelnię. Spóźniłam się jedyne pół godziny, czyli w mojej normie. Czyli właściwie tak jakby nic.
Tomek został z Natalią w samochodzie (wykorzystując, że jeszcze smacznie śpi). Jakie było moje zdziwienie, gdy po godzinie (akurat przerwa nastała) wyszłam sprawdzić, co u nich, a… ich nie było. Nad Odrą też ich nie było. W aucie został fotelik, została chusta. Więc pewnie wzięli wózek. Postałam chwilę, rozglądając się nerwowo, wykonałam telefon do Tomka i napisałam SMS, ale w związku z brakiem reakcji, wróciłam pod uczelnię, gdzie koleżanki zaczęły rozpytywać, co i jak, jak poszło, kiedy poszło, czy wszytko w porządku (z porodem znaczy), a nade wszystko: gdzie jest moja niunia?
Nade wszystko pojęcia nie miałam, gdzie ona jest! Uznałam jednak, że jest bezpieczna i spokojnie wróciłam na zajęcia. I w tedy właśnie zadzwonił telefon. Czyli mam natychmiast się zjawić i otworzyć bar mleczny.
Nakarmiłam Natalię w aucie i pewna, że to już wystarczy, wróciłam na zajęcia. Po 5 minutach znowu telefon, więc biegiem (metafora taka, bo biegać się jeszcze nie odważę) do auta. Poszliśmy jednak w zakątek uczelni i tam dałam jeść mojemu głodomorowi. Mała odpłynęła, tata z nią odjechał na spacerek, a ja wróciłam na zajęcia. I już do końca się udało bez wszczynania alarmu.
Tomek w tym czasie — jak twierdzi — przeszedł 30 km od parku do parku i z powrotem, nagrał mnóstwo filmów, załapał się na pokaz fontanny multimedialnej do muzyki z Walkirii, widział oznaki powodzi i tęczę nad Odrą, pokazał Natalii wiewiórkę i jeża.
— Jeża??? W dzień? — dopytałam.
— No tak, tylko był taki raczej nieżywy.
Sobota upłynęła dobrze (w miarę). Jak na pierwszy raz — świetnie. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.
Nie nastawiałam się, że niedziela będzie równie bezproblemowa, ale kiedy nad ranem Natalia zamiast harców, znów odpłynęła, pomyślałam, że ponownie się uda. Ale trochę za bardzo przeciągnęliśmy wszystko w czasie, co skutkowało wybudzeniem się córci, karmieniem, podsypianiem, karmieniem itd. Zeszło nam do 10.00, więc na zajęciach wylądowałam spóźniona 2 godziny. Czyli jednak lekko ponad normę.
Tym razem Tomek był zaopatrzony w broń biologiczną. Jedną niemal pełną butlę mojego mleka. Odciągałam je na 3 razy, za każdym razem tylko z tej piersi, z której Natalia przed chwilą zjadła. Z uwagi na brak laktatora (tzn. mam jeden pożyczony, ale… szkoda słów, wszystko wylewa się na mój brzuch i na podłogę)… odciągałam wszystko rękoma. Palcami. No… jak kozę się doi znaczy. Duma maksymalna.
I proszę sobie wyobrazić, że pół godziny po przestąpieniu moich stóp przez próg sali wykładowej już był telefon z zamówieniem żarcia dla głodomora. Butlę wychłeptała!
Ostatecznie udało nam się dotrwać do końca zajęć z jednym karmieniem.
Przy wpisywaniu zaliczeń pani doktor spojrzała na mnie i z zachwytem rzuciła:
— Oo, przyszła mama? — Cóż, brzuch jednak jeszcze jest dość wyraźny.
— Yyy, no nie. Obecna już. I w ogóle to przepraszam, ale biegam co chwilę karmić.
Spojrzała na mnie teraz już groźnie.
— Zwalniam panią.
Nie zwolniłam się, bo jak już się raz tę całą logistykę uruchomi, to się chce wytrwać jak najdłużej.
Na koniec dnia urządziliśmy moje zaległe imieniny, na które Tomek upiekł mi tort bezowy z bajecznymi masami do przełożenia. No bo przecież zajęłam mu niewiele czasu w weekend i przecież zdąży ze wszystkim.
Nieopisanie słodki i pyszny.
Dodam jeszcze, że dziś zakończył się Tydzień Promocji Karmienia Piersią, co dziewczyny z fejsbukowej grupy Karmiące Cyce na Ulice czciły flashmobami w całej Polsce, co polegać miało na nakarmieniu piersią w przestrzeni publicznej swojego dziecka w godzinach 12.00–15.00. Co też z dumą udało mi się zrobić (podziwiać mogło to niewiele osób, ale jednak budynek Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Medycznego jest przestrzenią publiczną).
Haha, trochę nieżywy jeż, norma spóźniania lekko ponad i kozoodciąganie powaliły mnie na łopatki. Tort pięęękny! I podziwiam studencką determinację (równocześnie ciesząc się że ten akurat etap mam z głowy). I w takich warunkach zdecydowanie polecam porządny laktator, zobaczysz, sprawdzi się. Ja w ogóle nie chciałam laktatora (zmieniłam zdanie przy zastoju w czwartej dobie po porodzie) a teraz gdyby nie on… Oj ciężko by było, ciężko….
Ja też ten etap miałam z głowy. Ale sobie znowu wzięłam na głowę 😉
A jaki masz laktator? Ja zupełnie odwrotnie: chciałam laktator, ale nie mogłam się zdecydować na żaden, potem to, potem siamto i w końcu urodziłam. A że nawału pokarmu nie było (dziwne?), to temat przycichł – i teraz wraca.
Mam Medele Mini Electric i jest super, przynajmniej u mnie sie sprawdza kiedy w poniedziałki jestem w pracy a mama jest z Mala, inaczej było by slaboooo… No i sezon ślubny za pasem, a dziecko cos jesc musi:) poza tym uczelnia uczelnia, ale kiedys bedziesz pewnie tez chciała wyjsc… Yyy… Ja chce;)
Podziwiam. Ja w ciąży zrezygnowałam ze studiów. Tak mnie wymioty męczyły i mdłości ze nic nie pamiętałam pod koniec dnia oprócz tego że jest zimno a ja głodna i mi nie dobrze.
Tort piękny. Ja przy dwójce użyłam laktatora może z 5 razy tylko dlatego że miałam nawał i inaczej nie dałabym rady.
Biednaaaa 🙁 Wcale się nie dziwię, że zrezygnowałaś. Ja bym pewnie się nie cackała, tylko też odłożyła to na później. Ale miałam to szczęście, że nic mi nie było do samego końca, no to żal nie wykorzystać.
Witam w klubie. Ja też wracam na Uczelnię :/ Już się boję co to będzie
Teraz zaraz to będą wakacje 😉 A od nowego roku będzie starsze dziecko i może będzie łatwiej niż dziś wszystko opanować. Grunt to dobra logistyka. Trzymam kciuki!
mąż na medal! Swoją drogą dziecko też na medal, że możesz takie pychotki jeść. Ja wczoraj zjadłam 3 kawałki szarlotki i był ryk, syrena do wieczora. Echhh… moje dziecko niczym hrabia, matka już o wodzie i chlebie:)
To, czy mogę jeść, to się okaże 😉
Hmm, to szybka reakcja u Was… nam lekarka mówiła, że tak mniej więcej po dobie od zjedzenia czegoś złego można się spodziewać rewolucji. I właśnie z tym mam problem: wybadać, co złego zjadłam.
Biedna mama jaśnie hrabiego 🙁 Mam nadzieję, że niedługo przywyknie do jedzenia pospólstwa 😉
Bezyyyyyyyy….<3 <3 <3
Wspominałam już, że jesteś Moim MamoMiszczem 😉 Ja jutro termin na rozpakowanie syna a ciągle siedzę nad ta podyplomówką 😀 prokrastynacja – level super hard 😉
Nie no jakim mamomiszczem! Choć słowo kozackie 😀
Spaliłam raczka.
Trzymam kciuki za jutrzejszy dzień. Ciekawe, może zrobi Tobie też taką punktualną niespodziankę. 🙂
Ja studiuję na studiach dziennych, więc wygląda to u mnie nieco inaczej. W ciążę zaszłam zaraz po ślubie, krótko przed obroną licencjatu. Magisterkę zaczęłam już z brzuszkiem, a urodziłam w styczniu, przed sesją. Sporo miałam wtedy nieobecności, bo lekarka nastraszyła mnie porodem przed terminem i w zasadzie od połowy grudnia siedziałam w domu. Na szczęście wszyscy wykładowcy rozumieli sytuację, dwoje kazało mi w ramach odrobienie nieobecności napisać jakieś referaty, a reszta mi to po prostu podarowała 🙂
Teraz mam IOS i nikt nie wymaga ode mnie obecności (za wyjątkiem w-f, ale to jakiś paradoks na studiach 2-go stopnia), jeżdżę tylko kiedy mam jakieś kolokwium, prezentację itp. Zosia zostaje wtedy z jedną albo drugą babcią i jeśli nie zdążę wrócić przed następnym karmieniem (je już w miarę regularnie) dostaje wtedy (niestety) MM. Odciąganie laktatorem mnie przerasta, nie wiem dlaczego :/ Najgorzej jest kiedy tak się złoży, że muszę jechać na więcej niż jedne zajęcia, a moje piersi chcą karmić. Zdarzyło mi się już wracać z mokrą bluzką, a nawet kurtką. Raz tylko zrobiłam tak jak Ty, z pomocą Męża i karmieniem w aucie, ale on musiał specjalnie wziąć wolne z pracy. Na zaocznym może byłoby prościej, ale nie chcę płacić za studia jeśli nie muszę 😉
Najgorzej jest jednak z motywacją do nauki w domu… Jest zawsze tyyyyyyyle rzeczy ciekawszych niż studia – karmienie Zosi, przewijanie, kąpanie, spacer z Zosią, zabawa z Zosią, a nawet patrzenie jak Zosia śpi 🙂 Też tak masz? 🙂
Ooo, jaka dzielna mama! Jednak dzienne studia to wyzwanie. Super, że wykładowcy idą Wam na rękę, nie zawsze ponoć jest tak kolorowo.
"Moje piersi chcą karmić" – cudne określenie :))
Oczywiście, że zawsze jest tyle rzeczy do zrobienia, że jak już przyjdzie czas na przysiądnięcie do notatek/książki/pracy zaliczeniowej, to się robi głęboka noc i w ogóle to trzeba zobaczyć, co na blogach, a za chwilę nakarmić – i o. Kiedy ten dzień minął? 😉
Ja do szkoły mam niestety 90 km więc musiałm jeden semestr w ciąży sobie odpuścić, bo córcie urodziłam w listopadzie, wiec nie było mowy o zaliczaniu, tym bardziej, że karmiłam piersią, a zabieranie zimą dziecka do szkoły w ogóle nie wchodziło w grę, ale teraz nadrabiam, a córcia półroczna w tym czasie siedzi z tatusiem w domku 🙂
http://zapisane-wspomnienia.blogspot.com/
No fakt, taka odległość też komplikuje wszystko. My to wszystko możemy w miarę bezstresowo ogarnąć, bo studia mam na miejscu, ot pół miasta dalej, obok piękne parki, rzeka i zoo.
Kurczę, nie wiedziałam, że tyle studiujących mam tutaj jest. Super, że każda jakoś daje radę połączyć obowiązki z obowiązkami 🙂
Ba, ja nawet jestem na jednej z fot z organizatorką – Hanną Li 😉 wrzucę u siebie jutro, pojutrze jak czas pozwoli, na razie możesz podziwiać na fejsie ;p
Samozaparcia (co do uczelni) gratuluję serdecznie!
Też ściągam ręcznie 😉 i też widzieliśmy kilka dni temu jeża, ale jednak żywego ;D
A widziałam, widziałam. 🙂 Najazd tefałenu. Reportaż też widziałam. Czekam więc na relację u Ciebie. Na zdjęciach z całej Polski wygląda, że akcja fajnie się udała. 🙂
A wiesz, że ja nie obejrzałam tego tefałenu ani innego enu? ;p
Podziwiam za wytrwałość, ludzie teraz częściej rezygnują ze studiów, a Ty wręcz przeciwnie. Gratulacje i wytrwałości!