Najlepszym lekiem na prokrastynację jest oczywiście dziecko.
Przez lata próbowałam z nią walczyć, stosując różne środki.
- Plany dnia ustalane poprzedniego dnia wieczorem.
- Alarmy, przypomnienia.
- Obietnice i postanowienia.
- Branie się w garść.
Na nic. Zawsze było coś, co mogłam zrobić później, jutro, w przyszłym tygodniu i od poniedziałku.
W zapomnienie poszło wiele planów, trochę marzeń i nieco obietnic. Bo przecież można się tym zająć za chwilę. To tak w wymiarze codziennym.
Przy okazji polecam artykuł Daniela [KLIK]. To tak w wymiarze globalnym, życiowym i metafizycznym.
To trochę uciążliwe, gdy się pracuje w domu. Trzeba sobie samemu narzucić dyscyplinę, bo nie przyjdzie zły szef i nie pogrozi paluszkiem. Jest robota, jest termin. Jak się nie zawzięłam od razu i systemowo, to kończyło się na zarwanych nocach i oddawaniu efektów mojej pracy na ostatnią chwilę. To jednak obciążenie psychiczne i stres. Ale co poradzić, skoro terminy zawsze takie odległe?
Ale teraz wszystko się zmieniło. Odkąd jest Natalia, w mig nauczyłam się, że nie wolno odkładać ważnych rzeczy na za chwilę. Za chwili może w ogóle nie być. Jeśli Natalia zaśnie rano, a ja przycupnę, żeby sprawdzić, co w mailu, na fejsie czy blogach… albo niechcący zapragnę poczytać książkę — to może ominąć mnie tego dnia wiele ciekawych rzeczy jak zjedzenie śniadania czy wzięcie prysznica.
Nie ma. Natalia zasypia, a ja drepczę do kuchni,obmyślając po drodze (5 kroków) plan.
Śniadanie, herbata.
Ogarnięcie zmywarki.
Uff, nie obudziła się.
Wstawiam pranie.
Biorę prysznic. Dłuuugi, odprężający prysznic.
Śśśśśpiiii.
Dobra, to na chwilę sprawdzę, co i jak w sieci.
Obudziła się.
Kuchnia niesprzątnięta, pranie niewywieszone.
Absolutnie nie robię tego na wyścigi. Ile się uda, to zrobię, reszta leży i czeka. Wkurzam się tylko na siebie, gdy z własnej winy czegoś nie zdążę, bo zajęłam się bzdurami. Jak nie zdążę z przyczyn obiektywnych — sorry, taki lajf.
Co się da, dokończymy razem w chuście. Reszta poczeka do przyjścia Tomka, a nawet do jutra, bo aż takiego ciśnienia nie mamy. A jutro zabawa zaczyna się od nowa.
Ponadto wprowadzam zasadę, że jak Natalia nie śpi, to śpi laptop. Bo inaczej korci. Za to w sieci buszuję głównie wieczorem i nocą.
Ciekawa jestem, jak to wszystko pójdzie, gdy wrócę na bardziej pełnych obrotach do prac wszelakich zawodowych. Na razie nie umiem sobie tego wyobrazić.
A jak Wy się ogarniacie? Wszelkie wskazówki: cenne i błahe — mile widziane.
19 komentarzy
Mam tak samo 🙂 Odkąd jest Lenka, to jakoś tak bardziej hmm owocnie wykorzystuję czas. Kiedyś, jakbym miała do napisania artykuł, to zwlekałabym w nieskończoność, najpierw milion razy wchodząc na pudelka. Teraz zabieram się od razu, gdy tylko jest choć minuta wolnego, bo wiem, że to bardzo cenna minuta 🙂 Teraz mnie już nie dziwi, że dużo młodych mam z sukcesem prowadzi własną działalność. Bo macierzyństwo uczy zarządzania czasem 🙂 Ale też boję się, jak to będzie, gdy będę chciała wrócić do pracy "na pełny etat". Pewnie niania…
PS Niedługo pewnie zamęczę Ciebie (i Tomka) pytaniami związanymi z własną firmą 🙂
Trudno przewidzieć, co będzie, bo sytuacja też zmienia się z dnia na dzień i z tygodnia na tydzień. A może będzie tak, że nie trzeba będzie niani. Się zobaczy.
Po pytania zapraszam. Ja już jestem byznesumen 😉
Ty teraz jesteś biznesmama 🙂
Oooooo, bede sledzic z uwaga komentarze. Podpisano: Mistrzyni Prokrastynacji. Level hard.
W ogole dzisiaj ogarnelam, ze nie ogarniam. W pierwszy popologowy dzien (przyjmuje gratulacje, zyczenia i czeki 😉
O! Przyjmij moje gratulacje i życzenia. Na czek nie mam 🙁
Dziękuję! 😀
ech…coś mi nie idzie ta ściepa narodowa 😉
Ja akurat nigdy nie miałam takiego problemu (jeśli to można oczywiście nazwać problemem). Co prawda akurat sprzątanie i ogarnianie domu nie jest moim hobby, ale za to nie lubię np. odkładania czegoś na potem w kwestiach pracy. A pracę mam taką, że oprócz typowego pobytu "w pracy", drugie tyle a nawet więcej trzeba zrobić w domu. I zawsze działam na bieżąco, bo mi "na żołądku" leży, jeśli bym zostawiła na potem. Wolę zrobić i nie myśleć.
Co do sprzątania itd. tu już gorzej. Nie działa na mnie żadne obiecywanie sobie czy działanie nie bieżąco. Zawsze coś zawalę.
Ale pewne rzeczy ogarnęłam. Np. kiedyś byłam mistrzem bałaganu w szafie z ciuchami i NIC nie działało oprócz gruntownego ułożenia jak już było tragicznie. A od 3 lat jest nienagannie. Pomogła mi zasada, którą sama sobie wymyśliłam. Zawsze lubiłam sobie szurnąć rzeczy na jakieś krzesło i pomogło, gdy przestałam z tym walczyć. Mogę szurnąć, ale nie do szafy (wtedy już pozamiatane…), ale na krzesło właśnie, a każdego ranka (ranki mi bardziej pasują) stosuję "zasadę trzech" – muszę 3 sztuki ułożyć do szafy. I to zadziałało super i rozwiązało cały problem.
Składanie prania (nie prasuję niczego i nikomu) stało się moim ulubionym zajęciem, od kiedy oglądam przy tym filmy.
A w ogólnym porządkowaniu sprawdza się super "zasada jednej szuflady". Czyli nie porywamy się na nie wiadomo co, ale każdego dnia (można zredukować np. do 4 razy w tygodniu) robimy jedną rzecz. Np. układamy na półce z przyprawami czy porządkujemy buty.
O dzieciach i ich wpływie nic nie piszę, bo nie miały żadnego wpływu 🙂
Aha, i jeszcze mam jedną metodę "brak pustych przebiegów" 😉 Jeśli gdzieś wychodzę (np. do innego pokoju) to od razu biorę jakąś rzecz, która z tamtego pokoju pochodzi, a leży w miejscu, z którego wyruszam. A wracam oczywiście z czymś z tamtego pokoju.
U mnie takich rzeczy poroznoszonych po całym domu jest niestety zawsze pełno…
Wow, nieźle rozpracowałaś system. Zasada jednej szuflady – muszę do tego wrócić, bo kiedyś stosowałam (hłe, hłe, czas przeszły). To było dobre, a ludzie powiadają, że po jakimś czasie dochodzi się do momentu, że już nic nie ma zaległego i wszystko na bieżąco leci – a nawyk opanowany i przyswojony. Cóż, miałam chyba za duże zaległości, bo nie dotarłam do tego etapu. Ale teraz mi to jakoś naturalnie wychodzi, odkąd mam małą śpiącą Presję Czasu 😉
O ile, uważam się za osobę bardzo zorganizowaną, zawsze mam listę rzeczy do zrobienia/kupienia, kalendarz i miliony innych pomocnych rzeczy, o tyle, regularnie tracę czas na głupoty kiedy Ignaś śpi. Na chwileczkę do kompa, mija pół godziny albo godzina, on się budzi a tu jeszcze tyyyle do zrobienia…
Oo, czyli u Ciebie w drugą stronę zadziałało. No ale niestety, blogi same się nie przeczytają 😉
A jak Marco spi, spie i ja, bo jego dzienne drzemki sa krotkie. Sprzatam w sumie caly dzien po troszku. Pierwsze ogarniam kuchnie, potem reszte salonu, bo mam polaczone wszystko razem. Syf niestety i tak jest. Od urodzenia synka nie wiem czemu stalam sie taka porzadna, kiedys mi balagan nie przeszkadzal, a teraz wszedzie widze kurz. O powrocie do pracy wole nie myslec, nie wiem jak ja to wszystko ogarne. Monia
Są dni, że i ja śpię razem z Natalką. Czasem się obudzi, a mnie się uda ją namówić (no dobra, przekupić piersią) na "jeszcze 5 minut" 😀
Wyobraź sobie że im więcej dzieci tym więcej czasu gospodaruję dla siebie. Jak to robię???? Nie do końca wiem może właśnie organizacja weszła mi w krew sama bez przypominaczy 😀
Aaaa! No i to właśnie chciałam usłyszeć 😀 Wstąpiła we mnie nadzieja i chęć rozmnożenia 😛
Ja na przykład planuję w weekend menu na cały tydzień i zlecam mężowi zakupy. Na przykład wczoraj wieczorem upiekłam schab w sosie śliwkowym i on będzie na 2-3 dni na zmianę z kaszą czy z ziemniakami i inną surówką. Więc robienie obiadu dopiero w środę-czwartek mnie czeka znów. Na ten czas mam coś szybkiego zaplanowane (pierś z kurczaka już w zamrażarce czeka). Ale to jedyne, co ogarniam- jedzenie, bo u nas tak jest, że jak mąż przyjdzie z pracy to jemy razem obiad przy stole. Ale jak mała śpi to ja sobie mówię "dobra to teraz poskładam pranie, zetrę kurze, a jak starczy czasu to się umaluję" i co? Budzi się zawsze jak płuczę ścierkę od kurzu. Czasem mi smutno, że dziecko zabrało mi głównie ten czas mój, ten dla siebie. Najgorzej, że żeby coś zrobić dla siebie to cała akcja- odciąganie mleka, proszenie mamy (ostatnio fryzjerka miała terminy tylko ok 12.00) ale to są tylko chwile, bo wiem, że to tylko kilka miesięcy, które nigdy się nie powtórzą i nie przeżyję ich drugi raz:)
To może chociaż raz w tygodniu odwróć kolejność i zacznij od siebie, makijażu, pazurów – a potem dopiero kurze. A nic się nie stanie, jeśli obudzi się, gdy będziesz zakręcać lakier do paznokci. Ot, kurze poczekają.
Ja takie rzeczy jak obsługa prania (od a do z), zmywarki czy odkurzanie robię z małą w chuście. Niektóre kulinarne sprawy też tak ogarnę, ale ostatnio wolę nie kusić losu, bo znowu nieporadnie wywijam sprzętem kuchennym i robię sobie krzywdę, więc i jej mogę zrobić.
U mnie dziecko nie okazało się lekiem na prokastrynację, niestety. Ale ja wyznaję zasadę, że ludzie są ważniejsi niż rzeczy. Nie muszę mieć zawsze idealnego porządku, za to, żeby móc dawać Zosi 100% siebie – 100% energii, uwagi, kreatywności, cierpliwości – muszę być względnie wypoczęta i w możliwie najlepszym nastroju. Dziecko potrzebuje szczęśliwej mamy! Kiedy Zosia śpi czasem śpię z nią ,czasem czytam książkę albo blogi,czasem zajmuję się decoupage'm albo robieniem biżuterii. Jak się w międzyczasie ua np. pozmywać to fajnie, jak nie to zrobi to Mąż albo ja zrobię to później. Jedyny cel priorytetowy to ugotowanie obiadu, ale to nie zajmuje mi zbyt wiele czasu 🙂
Oj ja też uwielbiam drzemki z córką. Ostatnie upały bardzo nam w tym sprzyjają. Jest beztrosko!