Spieszę donieść, że tydzień 12 upłynął nam niesamowicie… niespiesznie. Bardzo dały nam w kość upały, a proszę pamiętać, że mieszkamy w najgorętszym mieście Polski (według pogodynek). O ile na początku jeszcze dawałam radę, to po kilku dniach przestałam zupełnie wychodzić z domu, gdy na dworze taka żarówa. Nawet do biedrony po zakupy. Czekałam do wieczora lub do przyjścia Tomka (czyli też do wieczora) i ewentualnie wtedy się gdzieś ruszaliśmy.
Co więc robiłyśmy z Natalią całymi dniami? Byczyłyyyyyśmy się. Natalia na upały reaguje wzmożoną sennością. Staram się to efektywnie wykorzystać, no ale ile można? Chętnie więc się do niej przyłączałam i wiele czasu spędziłyśmy po prostu na łóżku, utulone, ucycane i ululane.
Natalia
Natalia ma nową pasję. PASJĘ! Wcina ręce. Ciumka, cmoka. Memła pieluszkę. Ciućka ubranka. Wszystko sobie sama wsadza do paszczy. Robiła to wcześniej, od pierwszych dni trafiała piąstkami do buzi, ale teraz widać w tym zamiar. Widać początek koordynacji ręka–buzia. Oko jeszcze niekoniecznie w tym procederze uczestniczy. Podążając za jej potrzebami, nabyłam memłaczkę od żyrafki Sophie. Żyrafkę też nabyłam, bo dwa razy za przesyłkę płacić nie lubię. Przyszła dziś i nie zdążyła zostać użyta, nic zatem o niej nie napiszę.
Tymczasem debiut filmowy Natalii ilustrujący zagadnienie.
Zaliczyłyśmy dwie nowe kąpiele. Pierwsza — wspólna. Pomógł nam Tomek, bo jeszcze trochę czasu i wprawy minie, zanim się odważę zrobić to sama. Wyszło spontanicznie (bo szłam się kąpać ja, sama, po całym tygodniu czujnych pryszniców) i relaksująco. Natalka była zdziwiona, co ja robię w kąpieli z nią. Ale po chwili zaczęła się uśmiechać, dała się przytulić i spędziła kilka ładnych chwil ze mną. Zdjęć nie będzie, bo niecenzuralne.
Druga kąpiel była jeszcze bardziej spontaniczna. Wobec upału, dwóch pod rząd wieczorów bez kąpieli (bo dziecko niespodziewanie zasnęło za wcześnie) i megakupy wzięłam córkę pod pachę (metafora taka) i wsadziłam do wyściełanej pieluszką umywalki. Odbyła się kąpiel pod bieżącą wodą, nieco chłodniejszą niż ta wieczorna. Chyba się podobało. Zdjęć brak, bo mam wciąż tylko dwie ręce.
Ćwiczenia trzymania głowy przyniosły rezultaty. Z dnia na dzień obserwuję postępy. To ciekawe, bo są one bardzo subtelne, ale ja dokładnie wiem, o ile się poprawiło. Ramiona nabierają sił.
Na koniec perełka. Umiejętność dosłownie sprzed kilku godzin. Natalia podczas rozmowy z babcią wrocławską odkryła, że można śmiać się na głos. Jak ona się jarzyła. To było niby zwykłe „eeee”, ale precyzyjnie skorelowane z uśmiechem na buzi. Powtórzyła to wiele razy. To było coś! Ja oczywiście upłakana, bo mi się dziecko śmieje. Czy wszystkie postępy i kroki milowe wywołują taką reakcję? [retorycznie zapytała…]
Ja
Gdy kilka dni temu spojrzałam na wagę, zobaczyłam tak –400 g (minus czterysta gramów) w stosunku do wagi sprzed ciąży. Gdy pobiegłam sprawdzić to w lustrze, okazało się, że to nic nie znaczy. I choć nie mam specjalnie kompleksów na tym punkcie, to jednak małymi krokami powracam do zdrowszego trybu życia, a głównie jedzenia. Więcej warzyw, więcej ryb. Mniej lodów, krówek i pizz (kheee — zakrztusiłam się).
Trzeba wykorzystać lato i dostępność świeżych warzyw i owoców (na szczęście mogę). Uwielbiam na przykład takie kompozycje jak caprese po polsku. Zamiast mozarelli — biały ser, zamiast bazylii — szczypiorek. Tylko pomidor i oliwa z oliwek się zgadzają.
Zaczynam brać się w garść zawodowo. Stawiam sobie nowe wyzwania i chyba wszystko zaczyna się składać do kupy. Ech, w całość się zaczyna składać. W całość — bo kup już za dużo na tym blogu. O szczegółach na pewno napiszę, a na razie nie zapeszam.
Tymczasem zapraszam Was na moją stronę logociocia.pl, która powstała rok temu, a której tworzenie przerwała ciąża i wyparła niniejsza logomatka. Zaczęłam od tematów dla mnie i Natalii bieżących. To jednak niesamowite móc przeżywać przez kilka tygodni wciąż to, o czym w książkach piszą w dwóch zdaniach.
- Popełniłam więc wpis o krzyku niemowlęcia (zdaje się, że robi mi się logopedia bliskości).
- Zaraz potem napisałam o tym, co u nas na topie — o głużeniu (wraz z krótkim podsumowaniem, dlaczego nie jest to to samo co gaworzenie i dlaczego istotne jest takie rozróżnienie).
No to trzymam kciuki, żeby jednak ryku jak najmniej było 🙂 A na logociocię chętnie zajrzę.
Co do wagi – mogę tylko zazdrościć 🙂 Ja mam nadal plusy na koncie, mimo że nie tykam żadnych fajnych smakołyków 🙁
Co do odżywiania, to ja z kolei zapraszam (jeśli lubisz sałatki) do mojego królestwa sałatkowego 🙂
http://salatkaprojekt.blogspot.com/
Oo, fajne królestwo. Uwielbiam sałatki, ale mam z nimi problem. Zawsze brakuje mi jakiegoś ważnego składnika i się zniechęcam i mówię "to później, jak kupię". Wiadomo, jak to się kończy. Choć z drugiej strony jak mnie najdzie, to nie ma mocnych. Ze wszystkiego co pod ręką zrobię.
To jeszcze raz ja 🙂
Zapomniałam pogratulować Natalce sukcesów z głową! 🙂 Od razu się chwalę, że po moich staraniach i wygibasach (na stare lata!) na macie mój przyciężkawy syn (8300 w wieku 4 miesięcy) zaczął się obracać na boczki i brzuszek 🙂 I czuję w tym swój udział 😉
Jedna przypadkowa pani neonatolog pokazała mi jak go zachęcać, ćwiczyć i stymulować. I konkretnie ile razy dziennie. I poszło 🙂
Pochwal się, co to za ćwiczenia, jestem żywo zainteresowana nieinwazyjnymi metodami 😉
Niby nic szczególnego i robiłam podobnie intuicyjnie, ale jakoś mi babka precyzyjniej pokazała.
1) dziecko leży na plecach, dajesz mi własne palce do schwycenia (na początku pomagasz, bo się może puścić) i podciągasz do siadu. I potem znów w dół. Ważne, żeby prosto i wolno. 4 razy dziennie po 4 serie.
2) Dziecko leży na plecach i bawicie się jego rączkami. Do góry (taki jestem duży!!!) na dół, na boki (jak do "ukrzyżowania"), Obejmujesz rączkami dziecka jego brzuszek (jakby się tuliło z zimna).
3) Przekładasz rączkę dziecka przez jego brzuszek (np. prawą w lewą stronę), zachęcasz tym samym do obrotów na bok. Ja też pokazywałam Młodemu, że trzeba unieść (ciężką) pupę, żeby się obrócić. Podnosiłam zgięte nóżki do góry i lekko na bok, żeby zajarzył o co chodzi.
4) Jak dziecko leży na boku, to tylko delikatnie ciągniesz za rączkę, żeby obróciło się na brzuch. najczęściej trzeba pomóc i wyciągnąć tę rączkę, która zostanie pod klatką piersiową.
5) Jak leży na brzuchu, to stawiasz tam siostrę 😉 (zalecenie pani neonatolog!!! 🙂 ), żeby zagadywała i motywowała. Zamiast siostry może być dużo kolorowego przed oczami (ja mam np. piankowe puzzle edukacyjne, są świetne ze względu na kolory, jak i tworzą wygodną mate do ćwiczeń).
6) Dużo chwalić. Młody jara się strasznie, gdy się mówi do niego "mistrzuniu" 🙂
I tyle chyba…
Ruszył mi z przewrotami po ok. 10 dniach takich ćwiczeń. Wcześniej nawet nie próbował.
Aha, i jeszcze nosić dziecko "przodem do kierunku jazdy". Pod pachy i oprzeć o biodro.
Świetna instrukcja. Będziemy ćwiczyć po powrocie, delikatnie, bo na to presji jeszcze nie ma. Dzięki!
No dokładnie, ze spokojem. Twoja jest sporo młodsza od mojego leniucha 🙂
Juti dzięki za taką instrukcję. Od dziś będę ćwiczyć mojego leniwca 🙂
Zaglądałam na Twoją stronę, nieźle się zapowiada 🙂 Artykuły poczytam później, teraz przeczytałam tylko "O mnie" i powiem Ci, że mamy nieco pokrewne wykształcenie – ja mam licencjat z ped. opiekuńczej i robię mgr z ped. rewaliacyjnej. Na pierwszym stopniu studiów miałam 2 semestry podstaw logopedii, a w następnym semestrze mamy mieć jeszcze oligofrenologopedię. Ale zanim zaczęłam pedagogikę, studiowałam 2 lata filologię polską i zrezygnowałam. Fonetyka też mnie fascynowała 😛
Szkoda, że nie mamy do siebie bliżej, bo mogłybyśmy pomyśleć na jakimś zawodowym połączeniem sił 🙂
Filmik z Natalią w roli głównej jest przeuroczy 🙂
Zawodowe połączenie sił brzmi fajowo. Jeśli masz ochotę i pomysły, to zapraszam do pisania na logocioci – jako Ty oczywiście 🙂 Im szersze spojrzenie, tym lepsze.
A nieprawda, bo to Tarnów jest najcieplejszym miastem Polski! 😉
Widzę, że Natalka i Lenka mają podobne pasje. Moja tak samo testuje, czy zmieści jej się cała piąstka do buzi, a czasem nawet obie równocześnie. Nas też upały strasznie męczą i też przesiadujemy w domu. Co często prowadzi do tego, że całymi tygodniami nie wychodzimy na spacer, bo albo 35 stopni, albo leje…
Co do jazdy samochodem: mnie chyba bardziej stresuje niż Lenkę. Jechałyśmy ostatnio 1,5 godziny. W połowie drogi się obudziła, to ja ścisk żołądka, co będzie dalej. Aż choroby lokomocyjnej dostałam z tego stresu. A ona do końca bawiła się pieluszką…
A wcale że nie bo Wrocław 😛
No właśnie. Wczoraj piękne ochłodzenie, odetchnęłyśmy z ulgą, ale co z tego, skoro wyjść nie ma jak, bo leje. Nie dogodzisz.
A samochód u nas zdecydowanie jest niefajny. Czasem zaśnie, czasem zapomni się i nie krzyczy, ale przeważnie jest ryk i nie ma zmiłuj.
po szybkie przepisy i inspiracje zapraszam tu
http://motivate2move.blogspot.de/2014/07/enjoy-food.html
A ja myślałam, że nasze córy są mniej więcej w tym samym wieku! A do mojej OM jeszcze trochę- dopiero 8.08. Ale moja ciąża trwała równo 39 tygodni, a Twoja chyba dłużej?
Moja trwała niespodziewanie równe książkowe 40 tygodni 😉 No to summa summarum tydzień różnicy zostaje 🙂
W mieście chcąc nie chcąc, zawsze jest cieplej niż przykładowo poza nim. Ja do miasta mam 10 kilometrów i zawsze jest około 3 – 5 stopni różnicy, ale ja wolę to moje ciepło naturalne niż sztucznie nagrzane przez samochody (mówię o mym mieście). 🙂
No, prawdziwą pasję widzę w oczach 😉