Narodziny mowy to długi proces. Zaczyna się dawno temu, kiedy jeszcze dzidziusia na świecie nie ma, a siedzi u mamy w brzuchu. Trwa, gdy niemowlę zaczyna głużyć, potem gaworzyć, potem mówić. Na końcu pyskować. Zapewne domyślacie się, że jestem oczarowana tym procesem u Natalki. Tego na najlepszych logopedycznych studiach nie nauczą… no nie mają jak. To trzeba po prostu przeżyć. Nie nadążam zapisywać nowych słów, bo ciągle wszystko się zmienia. Brzmienie, wariant, znaczenie. To jest po prostu piękne. To kwitnie.
Podaruję Wam trochę mojego językoznawczego, logopedycznego świata. Zainspirowała mnie moja mama, uświadamiając, że „nie wszyscy tak mają”.
— Mamo, Natalka używa już pierwszego przymiotnika.
— Tak?
— Duzi. Wie, że coś jest duże i tak to określa.
— Wiesz, ja bym nigdy nie powiedziała, że ty używasz przymiotnika. Tylko że znasz już słowo „duży”.
Olśniło mnie, że nie wszyscy rozbrajają to co ja na czynniki pierwsze. I wcale nie trzeba tego robić, Wasze dzieci też się nauczą mówić. Po prostu dzisiaj spojrzycie moim okiem na rozwój mowy.
Słowo
Kiedy coś jest słowem? Wtedy kiedy dziecko powie [miś] na misia? Czy gdy uparcie i konsekwentnie misia tego będzie nazywać [siu]? Zawsze miałam ten problem podczas diagnozy takich małych dzieci, zwłaszcza z opóźnionym rozwojem mowy. Co powiedzieć rodzicom? Umie mówić czy nie umie? Nie odpowiedziałam jeszcze sobie na to pytanie (i wiele innych), ale jasne stało się dla mnie, że [siu] w wykonaniu półtorarocznego dziecka może być pełnoprawnym słowem. Musi tylko odnosić się zawsze do tego samego desygnatu (trudne słowo), czyli do rzeczy (zjawiska itd.), które nazywa. Inaczej mówiąc, żeby uznać coś za słowo, muszę mieć pewność, że Natalia je rozumie. Gdyby wszystko było nazywane [siu], to nie.
Zdanie
Co to jest zdanie? Kiedy dziecko mówi całymi zdaniami? Osobiście daję fory. Kiedy 16-miesięczna Natalia podczas grupowej sesji zdjęciowej The MilkyWay Project zobaczyła kilkadziesięcioro niemowląt pijących mleko swoich mam i krzyknęła [dzici niam niam], to dla mnie było to zdanie. Miało podmiot i miało orzeczenie. Do etapu „małe dzieci piją mleko z pełnych piersi swoich mam” jeszcze daleko, tym niemniej zdanie zaliczam.
Przymiotnik
Jak wspomniałam, Natalia wie, co jest duże i nazywa to [duzi]. Gdy coś było małe, po prostu nie mówiła o tym, że jest duże — wymowne milczenie. Od kilku dni cieszy się, że wie, że rzeczy mogą być też małe [mała] lub [łała]. Lubi zestawiać ze sobą małe i duże i nadawać im określenia.
Z inspiracją po raz kolejny przyszła moja mama, która lubuje się w kupowaniu Natalce książeczek. Trafiła gdzieś na bardzo ciekawą książkę, bo jako całość przypomina sześcian, ma grube tekturowe „kartki” i pasuje do małych rąk Natalki. Tyle widziała mama. Co zobaczyłam ja, gdy ją otworzyłam?
— Ooo! Książka z przymiotnikami i imiesłowami!
Przyznam, że mina mojej mamy była wymowna.
Zaimek
Zaimek trudna rzecz. Trudna do nauki. Jak powiedzieć dziecku, że ono jest dla siebie „ja”, ale dla mnie „ty”, a ja jestem dla mnie „ja”, a dla niej „ty”? Relacja odwrotności jest potworna. Tak też przez kilka tygodni Natalka mówiła na siebie „ty” [ti], ponieważ taki komunikat dostawała od nas. Od kilku dni zaczyna łapać tę zależność. A przynajmniej na razie rozumie, że czasem jest „ty”, a czasem”ja”. Jak jej to ułatwiam? Gdy mówię „ty” wskazuję na nią palcem, dotykam do klatki piersiowej. Gdy chcę, żeby powiedziała o sobie „ja”, biorę jej rękę i nią dotykam do klatki piersiowej i mówię „ja”. Działa.
Relacje innych osób na razie sobie darowujemy. Ja jestem mama, Tomek jest tata i zaimki nam niepotrzebne.
Na marginesie. Nazwa zaimek wzięła się właśnie stąd. Że to słowo stoi za imię. Zamiast niego. W staropolszczyźnie imię oznaczało po prostu rzeczownik.
Dzierżawczość
Jeśli zaimki osobowe (ja, ty, on etc.) są skomplikowane w przekazie, to zaimki dzierżawcze dopiero są kosmiczne. Moje, twoje (jego, ich itd.). Dlaczego coś jest moje, gdy ja o tym mówię, ale twoje, gdy mówi o tym mama? Natalia poradziła sobie całkiem sprawnie: olała ten system. Czasem mówi, że coś jest [moja] i wtedy najczęściej przytula się do mnie. Więc dopowiadam sobie, że to o mnie chodzi. Że to takie „moja mamunia najukochańsza”. A poza tym radzi sobie z przypasowaniem rzeczy do osoby wyśmienicie. Jeśli coś jest moje, mówi [mama], jeśli jest Tomka, mówi [tata], a jeśli Leona, oczywiście mówi [leło]. Nie mam wątpliwości, że używa tych form w znaczeniu zaimków dzierżawczych; na pewno nie myli mnie z moimi butami, jestem pewna.
Nie mam szans przetrwać w koszulce pożyczonej od Tomka, bo łazi i ględzi, że [tata tata tata]. Muszę oddać właścicielowi. Jest w tym bezbłędna.
Wieloznaczność, homonimia, synonimia
To normalne, że jeden wyraz oznacza różne rzeczy. I że różne wyrazy oznaczają jedną rzecz. W dorosłej polszczyźnie i w tej dziecięcej, rodzącej się, też.
I tak, mamy wyraz [kaka], który oznacza czapkę. Ale oznacza też lampę. Domyślić się z kontekstu jest dosyć prosto. Ale jest też taki twór jak [dzici], ewentualnie [sici] czy [cici] (zamiennie). I tu często kontekstu nie ma. Trzeba zgadywać: dzieci? śmieci? świeci? picie? Zawsze powie, o co chodziło.
Albo taka mysz. Natalia nauczyła się, że mysz robi [pi pi], a dwa dni później usiadła pochłoniętemu pracą Tomkowi na kolanach i pokazała na komputerową myszkę z oczekiwaniem, że dowie się, co to jest. Mysz — odpowiada tata, a Natalia przyjmuje to bez zastanowienia i oznajmia [pi pi]. Jak mysz, to mysz. Cóż, trudno, niektóre myszy są w książkach, mają oczy, ogon i uszy, a inne są przy komputerach i mają kabelki. Grunt, że wszystkie to [pi pi].
(Natalia prawdziwą mysz widziała i rozpoznała — [pi pi] — mimo że mysz ta szans na wydanie takiego dźwięku już nie miała).
Fonetyka, fonologia, słuch fonematyczny
Moje ukochane dziedziny. To dla nich przecież zostałam logopedą, ażeby ta wiedza się na coś komuś przydała. Tu sprawy mają się tak. Jestem zaskoczona, że Natalka opanowała aż tyle głosek. Ma wszystkie dla startującego przedszkolaka (a, e, o, u, i, y, b, p, m, t, d, w, f, h, g, k, l, j, ł, ń, n + ich różne wariacje związane głównie z tzw. miękkością), a nawet więcej (ź, ś, dź, ć, ż, sz, cz). W zasadzie brakuje [r] i [dż]. To nie znaczy, że mówi wyraźnie i dorośle. To znaczy, że w różnych kontekstach i otoczeniach głosek wymawia przytoczone głoski, po prostu jest motorycznie do nich przygotowana. O prawidłowym ich użyciu zadecyduje wkrótce rozwijający się słuch fonematyczny. A ten naprawdę się rozwija. Słyszę, że pojawia się czasem już to [n] na końcu [leło], mamy więc [leło-n], z taką dumą wypowiedziane, że ona wie, że słyszy! Albo gdy rysuję jej litery (czasem i nienachalnie!) i mówię „to jest [l]*”, a ona na to [leło]. L jak Leon. Słuch, analiza, mistrzostwo, a taka drobnostka.
* Uwaga. Nie mówię [to jest EL]. Samo [l], jasne?
Zwroty grzecznościowe
Zaczęło się od dziękuję. Długo musiałam się upewniać, że to jest dziękuję — [takm]. Wypowiedziane zawsze w sytuacji dziękowania. Teraz doszło też proszę [płosze], [posze], [pośe]. Gdy zaczyna, od razu wchodzę w to i ona coś mi podaje i mówi [płosze] (x1000), a ja każdorazowo biorę, mówiąc dziękuję. Nie muszę uświadamiać w stylu „mówi się dziękuję”. Modeluję, to jest pokazuję, że ja tak robię.
Lubuje się także w ćwiczeniach zależności „masz” (weź) i „daj”. Pierwsze łatwe, drugie — nie wiedzieć czemu — trudne. Daj [daj], [dam] używa często w znaczeniu „weź”.
Tak oto rodzi się nam mowa. Tak Natalce wypadają coraz to nowe wytwory z ust, a ja je analizuję, segreguję i kategoryzuję. Po co? A bo już tak mam. I umiem.
Jakie ciekawe zjawiska obserwujecie lub obserwowaliście u swoich dzieci, gdy zaczynały mówić?
Az mi żal , ze nie mam takiej wiedzy i nie umiem określić etapów rozwoju mowy moich córek… Tzn. Myśle ze w przypadku Jagodki juz jest na finiszu i zaskakuje mnie swoim bogatym, wyszukanym, literackim słownictwem. Uwielbia zdania wielokrotnie złożone… Czasem zdarza jej sie nieprawidłowa odmiana jeszcze jakichś czasowników, np. Wyjmnęłam, zajmnęłam i czasem błąd w odmianie przez przypadki rzeczownika z przymiotnikiem, zwłaszcza w celowniku: szaremu kotku, kotekowi… Ale w sumie nawet dla niektórych dorosłych to trudne.
Róża umie sie komunikować i ma zaskakująco duzy bierny słownik, nawet nie przypuszczałam ze tak duzy… A mowi tez w zasadzie zdaniami… Kapka am… Mama papa( Jagodka je, Mama poszła) to chyba mozna zaliczyć jako zdania… A duzy w jej języku to uuuu specjalnie akcentowane, to mozna uznać za przymiotnik? Ma 13 miesiecy na razie, i zna czynnie około 50-60 słów, to na ten moment akurat? Bo Jagodka jej wieku mówiła wiecej…
Ech Żaneta, Twoje córki zawyżają statystyki i tabelki. Przez taką Różę moja Natka mieści się w szufladzie z opóźnieniem rozwoju mowy 😉 Żartuję sobie oczywiście. To po prostu rewelacja, że obie u Ciebie tak szybko wystartowały! 60 czynnych słów na 13 miesięcy to jest coś. I tak, to uuu uznałabym za słowo, bo jak piszesz, Róża wie i Ty wiesz. Komunikacyjnie wystarczy przecież.
A Jagoda też wymiata. Jest w takim fajnym etapie, że te błędy, o których piszesz, odkrywają po pierwsze jej logiczne myślenie, tworzenie analogicznych konstrukcji itd. a po drugie – niedostatki tej logiki w języku. No bo umówmy, się, do końca logiczny w gramatyce to nie jest 😉
Moja wiedza przy Twojej jest maleńka, choć mam za sobą i „fonetykę i fonologię współczesnego języka polskiego” na filologii polskiej, zakończoną nawet piąteczką z egzaminu i jeden semestr „podstaw logopedii” na pedagogice 😉
Ale też się jaram rozwojem mowy Zosi. U nas to już pełne zdania, czasem takie, że aż się zastanawiamy skąd ona zna jakieś słowa, wie w jakim kontekście ich użyć itd. Np. pchając przed sobą krzesło przez cała kuchnię Zosia krzyczy: „Uważaj tato, idę z krzesełkiem!” 😉 Zwroty grzecznościowe „proszę bardzo”, „dziękuję bardzo”, „przepraszam bardzo”, „dzień dobry”, „do widzenia”. Przymiotniki „małe”, „duże”, „brudne”, „czyste”, „mokre”, ale też „dobre”, „ładne”, „fajne” i „pyszne”. Np. mleczko mamy zawsze było pyszne (było, bo tydzień temu powiedziała mi, że jej nie smakuje i dzidziuś wypije…), za to jak dostałam przesyłkę z nową chustą to Zosia na jej widok stwierdziła „Fajny kocyk” 😉 Chyba wszystkich codziennych ciekawostek nawet nie jestem w stanie wyłapać, tyle tego jest.
Ostatnio natomiast bardzo intryguje mnie kwestia pamięci tak małego dziecka. Masz może jakieś ciekawe informacje na ten temat?
O, a chyba umknęła mi informacja, że polonistykę studiowałaś 🙂 I porzuciłaś, ach!
Ja też się zastanawiam często, skąd ona to wzięła. A dzieci tak niesamowicie wyłapują takie drobnostki, że to czas najwyższy zacząć uważać na to, co się mówi. 😉 Nie mam konkretnych informacji na temat pamięci u takich maluszków, ale np. wg Montessori to jest czas (do 3. rż) tzw. absorbującego umysłu – dziecko bierze wszystko, każdą sekundę życia odkłada umyśle. Bez filtrów, bez interpretacji – tylko takie jakie jest. Tak jakby zrobiło zdjęcie danej chwili. Każdej chwili. Stąd są potem te „przebłyski” z najwcześniejszego dzieciństwa, których szans pamiętać nie mamy. Ja np. pamiętam, że tuż przed urodzeniem mojego brata (miałam 2,5 roku) byłam z tatą u mamy w szpitalu, jechałyśmy taką straszną windą z kratami i mama dała mi sezamki. Nie pamiętam nic więcej przed ani po. Każdy tak ma. I to te zdjęcia chwil w umyśle są. Ale co powoduje, że akurat te, a nie inne pamiętamy i przywołujemy? Jeszcze nie wiem. Być może na tej zasadzie Zosia zna i poznaje nowe zwroty (bo pewnie w tym kontekście pytałaś).
Jechaliśmy oglądać żywą stajenkę. Mówię Zosi, że pojedziemy zobaczyć zwierzątka, owieczki. Na co ona odpowiada, że tam będą schodki. Myślę, myślę, o co jej może chodzić. No i byliśmy kiedyś w skansenie, były tam owieczki i szło się po schodach. Tyle, że to było na początku czerwca. Czy dziecko, które nie ma jeszcze 2 lat może pamiętać sytuację z przed tylu miesięcy?
Druga kwestia to zapamiętywanie słów piosenek, które jej śpiewam, wierszyków, które jej mówię albo czytam. Czasem po jednym usłyszeniu ona bardzo dużo pamięta.
Myślę, że to jest właśnie to, dzięki czemu dzieci się uczą, zwłaszcza uczą się mówić. Kojarzenie – bez tego nic nie dałoby się zapamiętać. Trzeba połączyć nazwę z przedmiotem, bo inaczej to po co? A to, o czym piszesz – to może taki efekt uboczny. Fakt, zaskakujący. Jak tylko się czegoś dowiem na ten temat, to napiszę. Chyba że mnie uprzedzisz, to daj znać. 🙂 Bo mnie też dziwiło, że Natka tyle rzeczy pamięta, a nie ma ich przed oczami.
Ależ smakowity ten tekst, chylę czoła! Przeczytałam z najwyższą przyjemnością co rusz myśląc 'o to, toooo!’ 🙂 U nas podobnie z 'daj/weź’ (wszystko jest 'daj’) a dodatkowy język plus najbardziej angielski z tatusiów zaskutkował opanowaniem 'Pliś’ przed opanowaniem dziękowania 🙂 I większości innych rzeczy, tak naprawdę 🙂 Cudowny post, uwielbiam kiedy tak piszesz! Pisz więcej – PLIŚ 🙂 xxxx
Nie oszukujmy się. Opanowanie PLIŚ jest bardzo opłacalne. Zwłaszcza takiego słodziutkiego PLIŚ (tak sobie wyobrażam, chciałabym to usłyszeć <3). No kto odmówi czegokolwiek?
PS Będę pisać więcej, właśnie układam w głowie i reorganizuję się.
Mnie chyba najbardziej zadziwilo jak szybko dzieci zaczynaja odmieniac przez przypadki. Takie maluchy, ledwie laczace dwa wyrazy w proste zdanie, ale juz powiedza, ze cos jest „mamy”, „taty”, albo ze cos dadza „pieskowi”. 🙂
Poza tym, poniewaz moje dzieciaki sa juz starsze wiec dluzej im sie przygladam i zaskoczona jestem jak moze sie roznic rozwoj mowy rodzenstwa! Niby jest to uwarunkowane genetycznie, wiec teoretycznie rodzenstwo powinno przynajmniej zaczac mowic w podobnym wieku. I moje Potworki motorycznie rozwijaly sie niemal identycznie. Ale jesli chodzi o mowe, „rozeszli sie” kompletnie. Bi zaczela mowic pozno, bo do ukonczenia 2 roku zycia mowila doslownie 5-6 wyrazow i nasladowala kilka zwierzatek. Komunikowala sie jednak z nami (za pomoca chrzakniec i okrzykow, ale zawsze :D) i wyraznie rozumiala co do niej mowimy, wiec czekalam cierpliwie na mowe. I zaczela, a jak juz sie przelamala poszlo lawinowo. Ale bardzo dlugo mowila niewyraznie, tworzyla wlasne wyrazy kiedy jakis byl za trudny (kto by sie domyslil, ze „hosienka” to ksiazeczka?), czesto tylko ja i maz wiedzielismy o co jej chodzi. To jednak rowniez szybko sie zmienialo. Konczac 4 lata wymawiala juz „sz, cz, rz, itd.). Kilka miesiecy pozniej pojawilo sie nawet prawdziwe „r”. Czasem z rozpedu jeszcze zasepleni, ale nieczesto. 🙂
Nik za to zaczal mowic wcale nie tak wczesnie, bo w wieku 18 mies., ale to i tak duzo wczesniej niz siostra. I u niego, kiedy juz zaczal, nowe slowa pojawialy sie niemal codziennie. To do dzis jest male echo, ktore powtarza wszystko co uslyszy. Czy to rodzice, radio, telewizor, ludzie w sklepie. Wylapuje wszystko! 🙂 I teraz, w wieku 3 lat, jego slownictwo przekracza o 1.5 roku starszej siostry. Non stop nas czyms zaskakuje. Uslyszenie z ust 3-letniego kajtka „To bardzo milo z twojej strony”, albo „Jestem bardzo zaskoczony.”, powoduje opadniecie szczek. Czy perelki podlapane z bajek w stylu „Puszczaj pare w tloki!” albo „Flying high over the sky!”. Ciekawe, ze on to wszystko zapamietuje i potem powtarza w zupelnie innym kontekscie, ale poprawnym znaczeniu! Oczywiscie sepleni przy tym, ale inaczej niz siostra. Ona powtarzala slowa „fonetycznie” i wychodzilo z tego czesto po prostu niezrozumiale mamrotanie (zeby nie powiedziec belkot :D). Natomiast Nik po prostu jeszcze nie wymawia „r, sz, cz, rz, y” itp. Ale w jego mowie mozna uslyszec dokladnie wyraz i nawet obcy nie maja problemu ze zrozumieniem o co mu chodzi.
A! Pierwszymi swiadomymi slowami Potworkow nie bylo ani tata, ani mama. Bi pierwsze wymawiala „TAK”, natomiast Nik „BAM”. Co prawda dla niego bylo to slowo uniwersalne, bo uzywal go zeby powiedziec, ze cos spadlo, ale tez ze chce na rece, albo z nich zejsc, albo ze cos gdzies lezy. Ogolnie bylo to slowo do powiedzenia nam czegokolwiek, ale mowil to tak wyraznie (juz majac jakies 12 miesiecy) i zawsze wspierajac sie dodatkowo gestami, ze mu zaliczam. 😀
Phi, tata i mama są zdecydowanie przereklamowani. Natka też najpierw mówiła uuuu (jak pies szczeka) i inne, tak, nie (z namiętnością). A potem dopiero tata i mama (w tej kolejności, bo jakże?).
To powtarzanie jest niebezpieczne, człowiek się zagalopuje, powie o jedno „kurczę” za daleko, a potem tłumacz się rodzinie 😉
U Ciebie dochodzi jeszcze trudność dwujęzyczności, więc ten rozwój też może pójść swoimi torami. 🙂
Bardzo profesjonalny i przydatny post – dzięki. Wiem, że dzieci rozwijają się różnie, ale tak by się chciało, aby dziecko mówiło JUŻ. Moja ma aktualnie 19 miesięcy i mówi jakieś 30 słów. Wydaje mi się, że to niewiele, ale wiem, że ma jeszcze czas i z pewnością w końcu się rozgada. Dzięki Tobie wiem, że „le” – określenie jeża, to pełnoprawne słowo 🙂
Pewnie, że pełnoprawne! W Waszym świecie jak najbardziej 🙂 I powiem Ci, że obserwowanie, jak z „le” zrobi się w końcu „jesz” też jest cudowne. Ten wyraz twarzy, to skupienie… Natka ostatnio przesiadła się z „siu” na całkiem dorosłe „misio”. Jaka była szczęśliwa, jak pierwszy raz to powiedziała 😀
Wow, jestem pod wrażeniem liczby głosek, jakie wypowiada Natalka 🙂 Lenka tych cz, sz, dz itd. w ogóle nie wymawia, podobnie zresztą jak g, w i parę innych.
Nie wiem, czy wystarczająco wyraźnie napisałam. To, że Natka wymawia te głoski, nie znaczy, że mówi wyraźnie wyrazy. One brzmią całkiem dziecięco i zwyczajnie, jak u każdego nielogopedycznego dziecka 😀 Ja po prostu słyszę, że w niektórych kontekstach lub często tylko w izolacji (samą jedną głoskę) jest je w stanie wymówić – że motorycznie jest gotowa. Do „Szczebrzeszyna” jeszcze nam brakuje 😀
Dzien dobry. Mam pytanie odnośnie dwujęzyczności..Synek ma dwa latka..Mieszkamy w Niemczech, w domu mówimy w języku polskim, za rok idzie do niemieckiego przedszkola. W domu oglądam z Nim niemieckie i angielskie bajki, uczę słówek w sumie w trzech językach ..Czy tonie za dużo ?
Specjalistką od dwujęzyczności nie jestem. Obserwacje i doświadczenia znajomych jednak każą mi wierzyć, że to wszystko przyjdzie naturalnie w swoim czasie. 🙂 Innymi słowy: ja bym dwulatkowi odpuściła 🙂