Późne popołudnie. Zostawiam dzieci z Tomkiem i wychodzę. Do apteki. Natalia uwielbia chodzić do apteki, ale ja tego dnia potrzebuję iść do niej sama, rozumiecie? Iść i nie zatrzymywać się przy osiedlowej rzece. Iść tempem i rytmem marszowym. Minąć po drodze schody beznamiętnie. Z głową w chmurach, to znaczy ze wzrokiem w chodniku, ale z głową w chmurach. Czy zdążę cokolwiek sobie przemyśleć? Mam całe 15 minut, minus wykup recepty. No bo tyle to normalnie trwa.
Napotykam mamę Frania i Frania. Nie znamy się, tak tylko widujemy czasem przy huśtawce. Franio jest trochę starszy od Natalki i delektuje się niedawno nabytą umiejętnością: mową. Komentuje wszystko, dużo mówi i rozmawia. Mama Frania mówi mi dzieńdobry. Odpowiadam jej i powtarzam to samo do schowanego pod parasolem z myszką Frania. Mama Frania uczy go, że może mi tak samo odpowiedzieć. Frania zastanawia jednak to, że jestem bez pieska. Mama przypomina mu, że nie chodzę z pieskiem, tylko z dzidziusiem (czyt. Leonem w chuście), ale dzisiaj go nie mam. Z oddali jeszcze słyszę:
— Pani odpoczywa.
Odwracam się z sercem, z całą serdecznością na dłoni. Ktoś rozumie.
Renew
Podczas omawiania roli nauczyciela na studiach bardzo wiele uwagi poświęcono odnowie. Mamy wręcz przykaz codziennego poświęcenia czasu wyłącznie sobie. Sobie. Należy znaleźć swój sposób, swój rytuał — lub najlepiej kilka różnych. I codziennie, bez wyjątku, zostawiać cały świat i być ze sobą, robić ulubione rzeczy, odpoczywać, inspirować, motywować i nie siedzieć na fejsie.
Nauczycielem nie jestem. Może jeszcze nie jestem, może nigdy nie będę, to się okaże. Ale wiem i czuję, że idea odnowy jest genialna i bardzo chcę ją zaszczepić na mój macierzyński grunt. I nie chodzi o uciekanie do apteki. Ani o samotne wynoszenie śmieci. Doszłam do momentu, w którym mówię sobie, że potrzebuję odnowić się, żeby jutro mieć wywietrzoną ze zmęczenia i przeciążenia dziecięcego głowę.
Mam problem natury wykonawczej. Zdaje się, że się trochę zapętliłam. Przychodzi wieczór, dzieci śpią (niektóre do czasu, niektóre do rana), a ja nie mam siły już na nic.
Odprężająca kąpiel z lampką wina. Lampka wina odpada (przez najbliższe lata). Z książką zatem. O tak, mam stos książek do przeczytania, żadnej fabuły, same dzieci, wychowanie, nagrody, kary, komunikacja, kompetencja, karmienie — ale same się nie przeczytają. Sęk w tym, że gdy już jestem w tej odprężającej kąpieli, z pianą nawet, to wnet zasypiam. 2 strony lektury i łapię książkę tuż nad taflą wody (że jeszcze żadnej nie utopiłam). Opornie więc idzie, wszystkie książki rozgrzebane, nic z nich nie wiem.
Kończy się tak, że albo idę spać i udaję, że dzisiaj moją odnową będzie SEN. Albo siadam do komputera, rzucając w cholerę odnowę i mimo że chcę zrobić coś ambitnego, to kończę na fejsie.
Otóż czas to zmienić, bo oszaleję i rzeczywiście będę uciekać przed codziennością do apteki, zamiast poukładać wszystko na swoim miejscu.
Bieganie? Dam radę? Szycie? Nie obudzę się z palcem pod stopką i igłą? W grę wchodzą godziny 21–24 (maksymalnie!).
Matki, ojcowie, nauczyciele. Czytelnicy! Macie swoje resetujące zajęcia? Rytuały? Podzielcie się pomysłami. Jak się odnawiacie?
Oj Magda, jak ja Cię rozumiem. Moja dwa Skarby przeziębione. Nie pamiętam, kiedy spałam. Płaczą albo chórem albo na zmianę. Odpoczynek – ale nie w sensie sen, tylko właśnie odnowa – jest moim marzeniem.
Moja odnowa, póki była tylko Zosia, to byłą twórczość. Decoupage i „dłubanie”, czyli tworzenie biżuterii. Odkąd urodził się Kajtek nie miałam jeszcze na to czasu. Poza tym samotne wyprawy na łowy do pobliskiego ciucholandu. Nawet nie chodziło o kupowanie ciuchów, choć lubię i zawsze jakieś perełki znajduje, ale właśnie o odmóżdżenie się. O dziwo, po urodzeniu Kajtka, udało mi się to 2 razy – oczywiście między karmieniami. Ale teraz po przeprowadzce to mam tam 5 minut pieszo. Mąż zawsze sam mnie wygania, tak jak wcześniej brał na spacery Zosie, żebym mogła zostać sama i tworzyć. Na szczęście mam Męża, dla którego potrzeba mojego odpoczynku jest oczywista – czasem nawet bardziej niż dla mnie samej.
No i książki 😉 Wpadłam swojego czasu w tę samą pułapkę, czytałam tylko te rodzicielskie. Teraz od kilku miesięcy takich nie czytałam i właśnie potrzebuję po jakąś mądrą sięgnąć, bo czasem mam ochotę powiesić Zosię na cały dzień na lampie. A do uszu (sobie) włożyć zatyczki. Ale ogólnie wprowadziłam sobie taką zasadę, że nie czytam kilku takich książek pod rząd. Zawsze na zmianę z innymi, fantastyką najlepiej lub czymś osadzonym w realiach średniowiecza – obecnie zaczęłam „Grę o tron” 😉
Muszę mieć czas dla siebie, żeby być lepszą matką dla swoich dzieci. Tylko czasami, jak teraz, kiedy chorują, odraczam ten „czas dla siebie” na bliżej nieokreślone „później” 😛
Powiesić na lampie 😀 Tekst tygodnia!
Ciucholandy, ach. Uświadomiłam sobie w tym momencie, że jestem na tym swoim osiedlu na końcu miasta strasznie odizolowana od życia i ludzi. Fajnie, bezpiecznie, place zabaw, ale nie ma gdzie iść. Trzeba jechać. Do parku jechać (lub biec, żeby nie tracić czasu Leonowego snu w chuście, bo inaczej trzeba na zimnie karmić), do sklepu innego niż biedra, jechać, do lekarza jechać.
Książki na razie tylko takie, bo się lektury na studia piętrzą, no nie ominę. A potem z dziką przyjemnością, choćby i Greya 😀
Kurczę, trzeba jakąś koalicję na rzecz nieodraczania odnowy na później zawiązać, bo okazuje się, że problem palący…
Ja już dawno miałam zacząć biegać. Miałam zacząć ćwiczyć. Chodzić na jogę a wieczorem siadać z książką, których też jest masa (na szczęście już nie wszystkie o tematyce dziecięcej). Przychodzi wieczór, a ja siadam zmęczona przez tv i nie mam siły nawet rozmawiać z mężem. A to wszystko przy jednym dziecku! Co będzie przy dwójce?! Ale żeby nie było tak źle, mam swoje chwile relaksu. Ja się relaksuję w kuchni, piekąc ciasta. I mimo że jestem po takim czymś mimo wszystko zmęczona, to mózg i ciało odpoczywają od dziecka.
O tak, mózg często odpoczywa, gdy ciało haruje. Pieczenie ciast fantastyczna sprawa, i w ogóle kulinaria szeroko pojęte. Tylko jakby idzie to pod prąd z potrzebą ukrytą w sformułowaniu „może pobiegam” 😀
Hehe 🙂 no niestety, słodkości są moją słabością 😉 może dojdę kiedyś w końcu do tego biegania 😉
Znalezc chwile dla siebie CODZIENNIE to dla mnie jakas abstrakcja 🙂 Bo rzeczywiscie sa dni i tygodnie, kiedy o ta odnowa bardzo ciezko. I wtedy tez ratuje się choc wyjsciem do apteki 🙂
Ale generalnie staram się znajdowac czas dla siebie, bo widze, ze mi to sluzy. Niekooniecznie codziennie. Przynajmniej raz na jakis czas staram się wyjsc z kolezankami na kawe. Uwielbiam poogaduchy przy kawie 🙂 druga rzecz- pisanie…choc często ciezko mi się do tego zabrac, to jednak czuje się mega spelniona przy tym. I… Nauka… Wracam na studia, ale nie traktuje tego jako obowiazek… Nie musialabym tego robic, ale to jest wlasnie moja przestrzenn tylko moja. A teraz zapisalam się z kolezanka na zumbe… Coraz bardziej przeraza mnie moj kalendarz, tyle czasu bez dzieci?!
A czasem po prostu siedze i się odmozdzam przy fb:) i wiem ze to malo kreatywne, ale takich chwil tez potrzebuje 🙂
A jakie masz cele poza rodzicielstwem? Tym osobistym i tym bardziej zawodowym? Może warto sobie jakieś wyznaczyć, nawet gdyby to miał być cel w stylu „mieć ładne paznokcie” lub „być na bieżąco z polityką”. Iść biegać po całodniowym maratonie? Słabo to widzę, mówię to, jako eks biegaczka przedciążowa 😛 (jako mama wyszłam biegać może z 5 razy) Prędzej jakaś gimnastyka- 20 min jogi z płyty? Nie wiem, czy cudze pomysły się sprawdzą, musisz poszukać swoich:) Zawsze też możesz więcej pisać na blogu! Wiele osób się ucieszy:)
O, Kejt bardzo dobrze pisze 🙂 Ja ustalam sobie cele, np daje sobie trzy miesiace na napisanie ksiazki. Oczywiscie traktuje je bardzo elastycznie, bo z dziecmi nie da się niczego na pewno zaplanowac 🙂 więc ostatni termin przesunal mi się o 2 mies z powodu chorob dzieci i innych zawirowan. Ale zawsze to wieksza mobilizacja i jakis konkret. Kolejny cel to zaliczenie jednego przedmiotu w kazdym miesiacu i to jeszcze przede mna 🙂
Szykuję notesik i ołóweczek i ustawiam powiadamianie o każdym nowym komentarzu B-)
Madziu, Madziu, bedzie lepiej! 🙂
Moja dwojeczka juz odchowana, choc nadal mala, bo badzmy szczerzy, z domu nie wyprowadza mi sie jeszcze przez wiele lat. Bi za niedlugo konczy 5 lat, Nik ma 3 lata i 3 miesiace. I jest duuuzo lepiej! Owszem, caly dzien podporzadkowany jest im i ich potrzebom. Ale kiedy ida spac, czyli okolo 21, po czytaniu, kilkunastokrotnym powrocie po „ostatniego” buziaczka, nastepuje MOJ czas. Czas na dorosla ksiazke, film, internet czy pogaduchy z mezem. Nawet w ciagu dnia zdarza sie, ze odkrywam, ze siedze(!) i pije goraca(!) kawe, a Potworki sie razem, grzecznie bawia. To nadal zaskakuje nawet mnie sama, ich matke. 😀
Spokojnie wiec, jeszcze ze 3 lata i nastapi czas wzglednej rodzicielskiej sielanki. Taka cisza przed burza, czyli okresem dojrzewania. 😉
Jak mnie znasz, ja zawsze w taką wersję wierzyłam (T. Hogg nawoływała do tego matki, hihi :), i był w tzw. planie dnia obowiązkowo czas dla rodziców).
Ja bardzo różnie, ale najbardziej chyba nadrobiłam filmy. Oglądałam na kompie, bardzo często w wannie 🙂 Musiałam nauczyć się oglądać po kawałku (nie zawsze mam możliwość dwóch czy trzech godzin naraz, albo zasnę 😉 ), ale opanowałam tę technikę i stosuję.
Do tego książki, ale mało klasycznych czy branżowych. Wkręciłam się w zdrowe odżywianie i łykaaam 😉
No i komp, także na lekkie rzeczy – grzebanie po blogach, allegro – lubię to.
Życzę ODPOCZYNKU! 🙂