O rozwoju osobistym
Siedzę w branży rozwoju osobistego od kilku lat. Jakimś przypadkiem po polonistycznych studiach trafiłam do wydawnictwa nakierowanego na taką właśnie tematykę. To był jeden z dwóch najważniejszych przypadków w moim życiu. Przerobiłam w tym czasie około 300 książek z szeroko pojętego rozwoju osobistego i z każdej z nich pozostało coś we mnie w środku. Przytakiwałam im, mówiłam, że ważne, że prawda, że no oczywiście. Moja świadomość siebie samej poszybowała do góry, nauczyłam się brać odpowiedzialność za swoje błędy i kilka innych jeszcze rzeczy. Moje życie nigdy nie wróci na tory sprzed pracy nad poradnikami. Są tego plusy i plusy ujemne, zapewniam.
Praca w wydawnictwie dała mi coś ważnego. Nieustanny głód poszerzania wiedzy. Ale nic, żadna książka, sytuacja, postanowienie noworoczne — nic absolutnie nie popchnęło mnie w rozwoju tak, jak zrobiły to moje dzieci.
O rozwoju mamy
O tym, że czytam poradniki dla rodziców, wiecie. Czytałam je już w ciąży z Natalką i byłam uważana za przeteoretyzowaną matkę. Miałam zderzyć się z rzeczywistością i „zobaczyć, jak to jest” (w domyśle: inaczej niż w książkach). Zdaje się, że macierzyństwo w moim przypadku stało się istnym przełomem. Nie tylko zostałam mamą (na wieki wieków stan ten osiągnęłam i nie odmamię się już nigdy). Ja się stałam inną mną. Moje zainteresowania skręciły równo z moim życiem. Spoglądam w inne strony niż kiedyś: prywatnie i zawodowo. Trochę się nawet przebranżowiłam — zostałam doradcą noszenia w chustach, zaraz zostanę także nauczycielem Montessori. Zainteresowania neurologopedyczne także kieruję ku najmłodszym dzieciom (tym, co „do logopedy to jeszcze mają czas”). Siłą rzeczy czytam. Czytam, żeby wiedzieć, czego szukać — i szukam, co mam czytać.
Nie wyobrażam sobie po prostu nie wiedzieć, co się dzieje w moim życiu — w życiu mojej rodziny, w głowach i ciałach moich dzieci. Mam naukowy aka teoretyczny styl rodzicielstwa, można sobie to nazywać według potrzeb. Czuję się z tym bezpiecznie. Ale czy to mi do czegoś służy? Czy można teorię wychowania przenieść na łono praktyki rodzinnej? Pozwólcie, że podzielę się z Wami jedną historią z naszego życia.
Historia rodzinna
Gdy Leon zaczął samodzielnie się przemieszczać (na czworakach, gdyż uznał, że pełzanie to zbędny etap), Natce coś się stało. Nagle, bez ostrzeżenia podchodziła do pędzącego brata i całą garścią łapała go za włosy, ciągnąc do góry. Miała za co ciągnąć, bo Leon od urodzenia należy do kudłaczy. Bolało, na pewno. Słyszeliśmy przecież. Natka też słyszała. I wszelkie próby wyperswadowania jej tego pomysłu też słyszała (od „Leon tak nie chce”, „ja tak nie chcę”, przez „to boli”, po ostateczne „nie wolno”). I dalej ciągnęła.
Włączyłam tryb obserwacji i analizy. Przypomniałam sobie część wykładu z psychologii. Dodałam to, co przeczytałam w książce dla rodziców kilka dni wcześniej — i chyba mnie olśniło. Pomyślałam, że Natalia — paradoksalnie — troszczy się o swojego brata. Chce go uchronić przed upadkiem. Chce, żeby przestał, żeby nie szedł dalej. Wie, że jak upadnie, to głośno płacze z bólu. Nie chce, żeby płakał. Ponadto — to było właśnie to olśnienie i clou problemu — przejęła odpowiedzialność za bezpieczeństwo Leona.
Z taką oto interpretacją zachowań Natki przystąpiłam do uzdrawiania sytuacji. Strzelałam, bo wiadomo, jak to z interpretacjami jest. A u dzieci to już w ogóle trudno wbić się w sedno problemu. Gdy Natalia łapała Leona lub widziałam, że zamierza to zrobić, wkraczałam do akcji:
— Natalko, Leon próbuje sobie chodzić na czworakach. A ja jestem mamą i to ja dbam o jego bezpieczeństwo. Żeby nie zrobił sobie krzywdy. Ja pilnuję.
Wierzcie lub nie, ale widziałam, jak schodzi z Natalki całe zapowietrzenie, całe napięcie — jak wyluzowywała się. Powtórzyłam to kilkakrotnie, bo dzieci zapominają. I przeszło. Jak ręką odjął — już nie łapie i nie ciągnie Leona za włosy. Czasem krzyknie jeszcze, gdy nie ma mnie w pokoju — wtedy wiem, że trzeba lecieć, wylewając po drodze kawę na lewo i prawo — bo [końec łuszka] i [napjef nuszki] (Natka uczy Leona schodzić z łóżka). Ale wie też, że rodzice są od pilnowania bezpieczeństwa ([mama pinuje]).
Morał
Mogłabym sobie jeszcze przez wiele tygodni lub miesięcy gadać, że nie wolno, że boli, że Leon tak nie chce. I tak byśmy się przepychały — bo ja oddziaływałabym tylko na manifestację potrzeby, a nie na potrzebę.
O. Właśnie tego się z książek dowiedziałam. Szukać głębiej, nie bagatelizować, obserwować, krytycznie analizować i wyciągać wnioski. A potem sprawdzać, czy są słuszne.
W żadnej książce nie znajduję gotowych recept. Scenariuszy do odtworzenia w domu. Najpierw to mnie irytuje, bo czuję się zagubiona. Potem przyznaję, że to oczywiste, bo nikt tu nikogo nie równa pod linijkę. Czytam książki dla ludzi samodzielnie myślących, to i wnioski sama muszę wyciągnąć. Jeśli więc miałabym kiedyś wątpliwości, czy warto czytać książki, wspomnę wtedy na nieoskalpowanego Leona, i potwierdzę, że warto. To tylko jedna historia, jeden problem. Mam ich, jak każdy rodzic, dziesiątki na co dzień. Nie wszystkie jeszcze rozwiązane, dlatego praca nad mną-mamą nie ma końca.
Po co czytam poradniki dla rodziców?
Podsumowując:
- Zyskuję wiedzę na temat rozwoju dzieci, zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego i psychicznego.
- Zdobywam świadomość, jaka jest moja rola jako mamy; sama się w tym określam.
- Ciągnę ku górze: samą siebie i swoją rodzinę. Wszyscy stajemy się dla siebie lepsi.
- Uodparniam się na teorie i rady, których nie potrzebuję i uważam za błędne.
- Nieustannie pracuję nad sobą.
- Uprzedzam popełnienie niektórych błędów (z popełnionych też wyciągam wnioski).
- Wybaczam sobie błędy popełnione i szukam lepszych rozwiązań.
- Wzbogacam swój świat.
- Wiem, co, jak i dlaczego się dzieje.
- Nie zadowalają mnie najprostsze rozwiązania.
Ja tych rzeczy po prostu chcę się dowiedzieć, bo nie miałam pojęcia.
A Wy co i z jakich powodów czytacie? (Ważniejsze to „z jakich powodów” niż „co”).
Ja też czytam sporo poradników dla rodziców. Choć na razie raczej skierowanych do rodziców tych najmłodszych, bo moja córka ma cztery miesiące, ale powoli zaczynam już wybiegać myślą wprzód;) Czytałam dużo o ciąży, o porodzie, karmieniu piersią. Bo lubię wiedzieć, rozumieć, podejmować świadome decyzje. Nie wiem czy np karmienie poszłoby nam równie gładko, gdybym nie przygotowała się do niego teoretycznie. Nie wiem jak przetrwałabym pierwsze bardzo wymagające tygodnie, gdybym wcześniej nie przeczytała w „bliskościowych” poradnikach, że są dzieci bardzo potrzebujące bliskości i nie ma nic złego w noszeniu ich przez większość dnia;) Teraz szykuję się powoli do Juula – chcę zacząć od „Nie z miłości” i kusi mnie też „Wychowywanie bez nagród i kar” Alfie Kohn’a.
„Jak słuchać.. jak mówić” Faber Adele Mazlish Elaine czytałam jeszcze przed ciążą i bardzo do mnie przemówiła w zakresie komunikacji międzyludzkiej – nie tylko z dziećmi. W praktyce niestety ciągle wychodzi mi średnio, mam nadzieję, że trochę poprawię się zanim dzieć podrośnie;) Bo na razie w rozmowach z mężem często sama u siebie słyszę jakie błędy popełniam;)
Jesteś z tego samego gatunku! Mam podobne przemyślenia np. co do karmienia piersią, że cieszę się, że poświęciłam trochę czasu na lekturę i uniknęłam prawdopodobnie wielu pomyłek (nie wliczając w to pierwszych szpitalnych godzin, gdzie niekompetentne położne wszystko potrafią wmówić nawet oczytanej matce ;)).
Czasem też dobrze wyjść poza książkowe teorie i popytać ludzi – choćby w sieci. Za pierwszym razem (porodem) zabrakło mi wiedzy, że mogę trafić na beton na dyżurze, i że muszę mieć morze asertywności. Na nic zdała się piękna lektura Ireny Chołuj, beton to beton.
Juula polecam, jestem ciągle pod jego wrażeniem i wpływem i chcę więcej. Jednocześnie mam wrażenie, że będę do niego wracać. Kohna także polecam, to już klasyk „w tych tematach”. A ostatnią z Twoich pozycji mam na liście, ba, na półce. Na razie jeszcze czekają w kolejce. A na wszystkie zakolejkowane książki już tuptam niecierpliwie.
Muszę Ci podziękować! Może za kilka miesięcy dzięki Tobie i mnie olsni! koparka mi opadala czytajac historie pomocnej siostry, bo nagle stalo sie to tak strasznie oczywiste! Ja z tych niezbyt poradnikowych. Tzn czytam gdy szukam odpowiedzi, na zapas tylko jak mnie wciągnie 🙂
Pozdrawiam!
Najbardziej denerwujące w tym czytaniu jest to, że właśnie wszystko staje się oczywiste – jak ktoś inny to opisze. Mam takie same odczucia, gdy czytam te poradniki. No ci autorzy to tacy mądrzy i na takie rozwiązania powpadali, że czapki z głów. Tym bardziej jestem dumna z siebie, że udało mi się też to osiągnąć w ważnej dla nas sprawie.
Obserwacja – ważne słowo.
Ologomatko! Dostałam mentalnym obuchem w czerepek, nasze stosiki są takie podobne ^^ pierwsza i trzecia od góry się tylko nie zgadza. U mnie jest tam Rosenberg 🙂
Ale żeś mnie zachwyciła tym wpisem! Ja się nawet nie zastanawiam „po co”, ja po prostu CHCĘ i czuje taki pęd do wiedzy, jakiego nigdy wcześniej nie czułam, poddaje się mu, bo mi się podoba. Lubię wiedzieć, lubię rozumieć, lubię myśleć i dyskutować z Mężem nad możliwymi sytuacjami.
Historia o nie-oskalpowanym Leonie przecudna, rzeczywiście warto czasem wyjść poza schemat 😉
Według mnie warto, ale trzeba umieć przefiltrować wiedzę z poradników. Czasami czytamy niesamowite pierdoły, ale częściej spotykamy się z dobrymi radami.
W zyciu nie przeczytalam zadnego poradnika, ale powoli zblizam sie do tego momentu. Do tej pory kierowalam sie głównie intuicja, ale starszy wchodzi w faze nastolatka i intuicja powoli zaczyna nie wystarczac 🙂 takze jakby ktos cos polecil w tym temacie bede wdzieczna! 🙂
Gorąco polecam Jespera Juula. Chyba coś miał o nastolatkach 😉 Przy czym on twierdzi, że to jest czas odcinania kuponów hehe
Przy czym uważam to za przerażające, że same przed chwilą (no ja dłuższą, trochę) byłyśmy nastolatkami, a teraz w ogóle zrozumieć ich nie można (na podstawie: obserwacje osiedlowe ;))