Podobno każdy rodzic boi się tego pytania.
Nie jestem jak każdy rodzic. Nawet nie wiem, czy kiedyś o to spyta, bo przecież od dawna wie, że z brzucha. I ze szpitala. A w ogóle to jak ona była taka malutka i się urodziła, to Leoś był taki duży i umiał na rowerze jeździć, takim białym, żółtym znaczy.
Nie, ja nie boję się tego pytania. Może lekko drżą mi kolana, kiedy pomyślę o napastliwym dlaczego? Ale nie, też nie, bo od ponad pół roku króluje inne pytanie i mam już tak obrzmiały umysł, że albo przyjmę z ulgą dlaczego, albo zwyczajnie eksploduję i będzie spokój.
Otóż nasze życie wypełnia pytanie rzekomo proste, rzeczowe, konkretne i banalne: gdzie?
Nie ma takiej rzeczy, osoby, sprawy, czynności, zaimka ani przeczenia, ani żadnej części mowy, zdania i rachowania, o które nie można by spytać „a gdzie?”.
Dawno odkryłam, że gdzie oznacza tylko w jakichś 10–15% rzeczywiste, semantyczne pytanie o miejsce. Nasze gdzie jest pytaniem o powód, o istotę rzeczy, o następstwo wypadków, kolejność zdarzeń, byt i niebyt. Nasze gdzie przenosi mnie na metajęzykowy poziom kompetencji komunikacyjnych, pokazuje nowe drogi słowotwórcze i deklinację alternatywną. Odkryłam dawno, że gdzie jest częściej dlaczego, jak, po co, kto, kiedy, który, co znaczy, a nawet czyżby albo wtf. A i tak się ciągle nabieram i automatycznie próbuję udzielić odpowiedzi dosłownej i adekwatnej do pytania. Co oczywiście rodzi tzw. drążenie tematu (za pomocą, a jakże, kolejnych pytań „a gdzie?”). Zdarza się, że na którymś już poziomie tych pytań mam ochotę odpowiedzieć, to, co można odpowiedzieć na pytanie „GDZIE?”. W…
Ratunki są dwa. Albo udzielać odpowiedzi, których dziecko rzeczywiście oczekuje (tu: trzeba się domyślić, którego pytajnika naprawdę chciało użyć). Albo odeprzeć atak. Mieczem. Bo kto mieczem wojuje…
Atak odpiera się tak (przykładowo):
— Ubieramy się.
— A gdzie?
— No? Gdzie się ubieramy?
Świetne rozegranie. Zrzucamy z siebie ciężar odpowiedzi, dziecko ma szansę na refleksję (tak sobie tłumaczymy) oraz dowiemy się, o co tak naprawdę pytało. Możliwe odpowiedzi: tu (gdzie), w przedpokoju (gdzie), na spacer (po co), w kurtkę i buty, i spodnie, i rękawiczki, i szalik, i czapkę (w co) albo zmieni temat, co za trudne.
Tak sobie więc trwamy w codziennych poszukiwaniach. Zostawiam próbkę możliwości.
— A gdzie jest Leoś?
— ???!!! — stoi przed nią???!!!
*
— Są naleśniki?
— Nie ma.
— A gdzie jest nie ma?
*
[na jednym wydechu, wykonując półobrót na pięcie; macha tacie na do widzenia i gdy zamykają się za nim drzwi, nie przerywając mówienia, zwraca się do mnie]
— Papa tato paaaa papapa aaaa gdzie jest tata?
*
— Jedziemy na basen.
— A gdzie?
— Tam, za Halą (*Stulecia).
— A gdzie?
— Daleko.
— A gdzie?
— Na wyspie / Za mostem / Za rzeką […]
— A gdzie? — kończą mi się argumenty uszczegóławiające, próbuję od innej strony.
— Samochodem.
— A gdzie?
— Z Leosiem.
— A gdzie?
BUM
*
I grubszy kaliber:
— Ooo, patrz, usiadłaś po turecku.
— A gdzie jest poturecek?
*
— Sprzątnij ciastolinę do pudełka i zamknij, bo inaczej ona wysycha.
— A gdzie jest… wysycha?
***
Ale wiecie, GDZIEkolwiek była ona, tam była raj.
Ojej, cudne! U nas jest „dlaczego”. Też wiercące dziurę w mózgu, wyobraźni i sprawdzające granice fantazji rodzica.
Nie łudzę się, że nas to ominie. A co tam. Niech WIE!
Nooo, w punkt! U nas dlaczego. Dlaczego wszystko,wszystko dlaczego. Zamiennie walczę i udzielam kompleksowych odpowiedzi.
Ps.ale pizdzi!
Ja metodę na odwrócenie ról podkradłam z przedszkola. Bardzo mnie to tam uderzyło, że przychodzi dziecko z pytaniem, problemem itd. i zamiast gotowej odpowiedzi (zwłaszcza jeśli miałaby to być rada pt. „to idź i pozbieraj”) dostaje pytanie „hmm, rozumiem, a co o tym myślisz?” „i co z tym zrobisz?”, „no właśnie, dlaczego?”. Najpierw mnie to tak kłuło, no bo jakże to. Ale szybko pojęłam geniusz. I dzieci rzeczywiście same sobie radziły. Ba, one jakimś cudem miały poczucie wsparcia u nauczycielek! 😉
PS wieje jak…. zarządziłam dziś szybkie wyjście do sklepu bez wózków (lala w chustę, Leon w chustę), bo by fruwały… WIOSNO!!!!!!!!!!
U nas jest „po co”, zwykle zadawane, gdy coś mu zabraniamy. „Mama, po cio zrobiłaś Stasiowi tak?!” tonem absolutnego rozgoryczenia.
Te absolutne tony. Jak szczęście to na 102. Jak rozgoryczenie to na milion procent. Zero ściemy.
a u nas jest 'a co robi’ 🙂 łącznie z 'a co robi Klops’ – nie wiem doprawdy dziecko co ty robisz 😀
Haha kolejne pytanie pozostawiające TAKĄ furtkę interpretacji!
Boskie :)))