Życie to jest fantastyczne. Jednego dnia stawia ci pytanie, a zaraz potem możesz sprawdzić odpowiedź w praktyce.
— Jechałam autobusem od samolotu do terminalu na lotnisku. Obok mnie taka 3-latka zaczęła płakać, zaraz ryczeć i wrzeszczeć. No i ta matka w ogóle nie zareagowała. Wzięła ją na ręce, ale ona nadal wrzeszczała. A ty jak reagujesz?
To taki hiperskrót relacji i pytania, jakie usłyszałam kilka dni temu. Zamyśliłam się. Jak ja reaguję?
Najpierw pomyślałam o moich dzieciach w komunikacji miejskiej. Od trzech miesięcy jeździmy dość intensywnie po Wrocławiu. Nie ma, że daleko. Jedziemy na drugi koniec, na trzeci koniec i całkiem blisko, za to z 3 przesiadkami. A jak pasuje, to i pociągiem, bo w cenie biletu mpk. Słońce, deszcz — jeździmy. Odpukać histerii nie było, a ukoronowaniem przygody z komunikacją publiczną był mój (całkiem spokojny) przejazd z dwójką z Wrocławia do Łodzi pociągiem.
Potem pomyślałam o innych sytuacjach, histeriogennych. Umówmy się, mam na stanie trzylatkę (czemu nikt mnie nie ostrzegł, że w tym wieku jest taki ogólny hmm… niedosyt zadowolenia?) i dwulatka, który już wie, że jest dwulatkiem. Piszę to ja, matka będąca ze swoimi dziećmi przez całą dobę, od kaszki rano po „Pana Kuleczkę” wieczorem, plus nocne pobudki.
Nie zawsze mam siłę odwrócić się na pięcie, wyjść, nie trzasnąwszy drzwiami, policzyć do dziesięciu i wrócić, żeby z uśmiechem uspokoić towarzystwo. Owszem, myślę, że mam w sobie duże pokłady cierpliwości, ale czasami nie zdążę jej naładować z powrotem.
Histerie są. Powodów czasem trudno dociec. A to gumka w kapciach basenowych przeszkadza, a to krzesło nie dotyka nogi od stołu. Do tego dwulatkowy etap „mój mój móóóóóóóóóóój” w starciu z trzyletnim „nie dam ci”. Ponadto Natka chciałaby być na dworze całą dobę, ale gdy płacz ucicha, okazuje się, że jest ekstremalnie śpiąca. Chociaż przyznaję, prawdopodobnie zaniżamy średnią, jeśli chodzi o fochy publiczne, leżenie na ziemi, turlanie po sklepie i inne ciekawe.
Jak ja reaguję?
Jedno, naprawdę jedno, czego się nauczyłam. Nie z książek, choć piszą pewnie we wszystkich mądrych. Sama musiałam wyjść z siebie, stanąć obok, zacisnąć pięści i orzec, że tak być nie może. Jedno może mnie uratować. Spokój.
Spokój, kiedy muszę wziąć pod pachę mimo zapewnień, że chce być dłuuuuuugo na dworze, a ja wiem, że jest potwornie śpiąca (co się potwierdza). Spokój, kiedy sandałki są krzywo zapięte, a okazuje się, że potrzebuje się przytulić. Spokój, kiedy rzuca rowerek i idzie w siną dal, bo chciałam mu odkręcić kierownicę w dobrą stronę. Spo-kój.
I wczoraj tak mnie życie dopieściło, że mogłam się trochę z tym skonfrontować.
Leon zaczął płakać, zaraz ryczeć i wrzeszczeć, w autobusie. A na mnie, matce, ciążył obowiązek zareagowania. Dzięki pytaniu zadanym mi kilka dni temu mogłam się sobie jednocześnie przyglądać.
Jak ja reaguję?
To są sytuacje, kiedy nie muszę za długo analizować, bo w mig już to wszystko łączę w całość. To, że była osiemnasta. To, że był upał niemiłosierny, a my czterdziestą już minutę jechaliśmy w nieklimatyzowanym autobusie. To, że wracaliśmy z drugiego końca miasta, gdzie pojechaliśmy wyszaleć się w wodnym placu zabaw, który okazał się nieczynny z powodu porannej nawałnicy. To, że był umęczony. To, że spał dziś tylko pół godziny w nosidle (a drzemki 3-godzinne to wcale nie rzadkość u Leona). To, że nie pił od rana mleka.
Wszystko ułożyło się w puzzle i nadszedł spokój. Było mleko (ponadtrzyletnia historia karmienia piersią, a w mpk zadebiutowałam dopiero teraz). Nie powiedziałam ani słowa i szczerze mówiąc, miałam gdzieś to, czy ktoś przewraca teraz oczami, nazywając w myślach mojego syna wrzeszczącym bachorem, a mnie matką, która nie reaguje.
Zareagowałam. Spokojem.
Przyznam, że kiedyś bardzo obawiałam się takich publicznych scen — zanim one jeszcze nastały. Zawstydzałam się na myśl, że jakaś pani będzie patrzeć, jak moje dziecko turla się po ziemi. Nie wiedziałam, co mogłabym zrobić. I z ogromną ulgą przyjęłam to, że kiedy takie historie się u nas zaczęły, mam to zwyczajnie w poważaniu. Kiedy moje dziecko płacze, wrzeszczy i tupie — niknie cały świat i zostajemy sami (lub same).
Ja wiem, że są dzieci, które absolutnie w tych momentach nie tolerują przytulenia, bliskości. Na moje w 9/10 przypadków to jest najlepsze rozwiązanie. Kiedy nie jest, zostawiam obok. Stoję, siedzę, leżę — obok, i czekam. Ale najważniejsze, co robię, to: MILCZĘ.
Kiedy dziecko wrzeszczy, to bądź pewien, że nie dotrze do niego ani jeden argument, ani jedna racjonalna racja. Nie przeanalizuje z tobą ani skutków takiego zachowania, ani jego przyczyn. A już na pewno nie uspokoi się, kiedy hukniesz „uspokój się”. A jeśli „uspokoi się” (czyt. zamilknie), to ja mu współczuję.
Zgadzam sie w 100% choc nie zawsze mi sie udaje ten spokoj zachować. Niestety od bardzo bliskiej osoby usłyszałam, że to oznacza że sobie nie radzę, że mlody wrzeszczy a ja jestem taka bezradna. Przykre to bylo, bardzo.
Z pewnością to było przykre. Są sytuacje, kiedy właściwie każdy komentarz jest nie na miejscu. I takie, kiedy każda Twoja reakcja (czy jej brak, czy pozorny brak) może zostać osądzona. Dla dziecka spokój, dla świata asertywność…
Zazdro asertywnosci oraz poziomu nieprzejmowania sie reszta swiata! Wiadomko – najwazniejsze moje dziecko i mam w nosie ze w ogole jakas reszta swiata istnieje… Sytuacja idealna ale dla mnie chwilowo nie do przejścia. I mimo czestych cwiczen, ktore mi Leon zapewnia 😉 mimo mojej wiedzy co sie z nim dzieje i co mu pomoze, najzwyczajniej w swiecie jego wybuchy mnie krępują… I o ile gdzies w miejscu publicznym jestem w stanie nieprzyjemne komentarze zniesc (nie umiem uciąć/przygadac dyskutantowi) to w kontaktach z rodziną,m nie umiem sobie poradzic nawet z nieprzychylnymi spojrzeniami. Kontakty rodzinne przez to sie mocno rozłażą, bo wole nie narazac Leona na sytuacje w której jego matka nie ma sil stanac jakos stanowczo w obronie jego i siebie.
OK, przyznać muszę, że dziś mi łatwiej, niż kiedy Leon był maleńki i nie miałam cierpliwości, żeby stać i czekać, aż emocje opadną, bo L. po prostu musiał zjeść i tyle. Bywało gorąco, naprawdę. Ale jak już wiesz, prawie o tym nie pamiętam 😉
-Co u Ciebie?
-Dziękuję, dobrze – wyparłam.
😀
Trzylatek i niedosyt zadowolenia?? O nie… a mnie przed wylądowaniem w kaftanie przy atrakcjach związanych z magiczną liczbą 2 trzyma to, że to mija….:O :p
„Ja wiem, że są dzieci, które absolutnie w tych momentach nie tolerują przytulenia, bliskości.”
Mój Pisklak taki jest. Jest też totalnym zaprzeczeniem wiekszosci fragmentów w mądrych książkach „dzieci wychowywane w duchu Rb są….” 😉 i nie zebym ja oczekiwała od niego bycia szalonym zdobywcą, ekstrawertykiem podbijjącym świat , bo introwertycy są super i świat ich potrzebuje (chociaż może Pisklakowi się jeszcze odmieni, kto go tam wie;)), ale jak czytam takie fragmenty i widzę dzieci znajomych wychowywane zupełnie inaczej, to nie mogę się oprzec myśli, że kogoś tu wena poniosła z tymi wnioskami 🙂
Otóż w piątym roku mojego macierzyństwa udzielę Ci złotej rady. Tak, to mija. Wiesz, jak trudno na to mi codziennie wpadać? Biedna ta Natka moja, bo przeciera szlaki i wszystko co, to mi się wydaje, że tak już będzie zawsze. Zawsze będzie pluć. Zawsze będzie drapać. Zawsze. Młodsze ma lepiej, bo wtedy to jest oczywiste, że mija. Przecież trzeba zrobić miejsce na następne pomysły 😀